W kraju mieliśmy „pozamiatane”. Po krótkim festiwalu Solidarności nastały lata najpierw stanu wojennego, a następnie lizania po nim ran. Walki o jako tako godny byt materialny i duchowy. Kultura wyraźnie podzieliła się na oficjalną i drugoobiegową (emigracyjną lub przykościelną), a obie budowały swą tożsamość głównie na ideologicznych fundamentach. Cenzura i żelazna kurtyna skutecznie hamowały napływ artystycznych nowalijek. Tymczasem na świecie lata 80. okazały się w kulturze czasem wyjątkowo kolorowym, wielowątkowym, kreatywnym, a nam dopiero u ich schyłku przyszło zachłannie gonić kończącą się dekadę.
Oj, działo się. W 1980 r. zamordowano Johna Lennona, co zamknęło symbolicznie pewną muzyczną epokę. Ale też narodził się wielki bóg muzycznej kultury masowej – Michael Jackson. Alternatywą dla karier Prince’a, Madonny czy Whitney Houston były sceny metalowa i hiphopowa. Kino odkryło bohaterów, którzy później w nieskończoność będą wracać na ekrany: Rambo oraz dzielnych policjantów z Beverly Hills, „Szklanej pułapki” czy „Zabójczej broni”. W telewizji królowały klasyczne seriale o bogaczach („Dynastia”, „Dallas”), popkulturowy przekaz wzmocniło uruchomienie MTV. Pojawiły się komputery Commodore 64 i ZX Spectrum, konsole Nintendo. Chwilowy zachwyt kostką Rubika zastąpiła fascynacja grami wideo: „Pac-Manem”, „Super Mario Bros” czy „Tetris”. Działo się wiele i ów ferment nie mógł ominąć także sztuki. Ba, wręcz przeorał dotychczasowe uniwersum wizualnych ofert i wartości.
Celebrowanie różnorodności
Hasłem najlepiej opisującym zmiany w sztuce wydaje się różnorodność, którą zaczęto celebrować i hołubić. „Sztuka się mnoży, stymuluje nowe relacje, tworzy nowe węzły i rozgałęzienia” – pisał w tonie entuzjazmu krytyk sztuki Wolfgang Max Faust na łamach magazynu artystycznego „Wolkenkratzer”.