O tym, że nostalgia jest silnym narkotykiem, nie trzeba chyba nikogo przekonywać. Powracająca w ok. 20-letnich cyklach popkultura korzysta z faktu, że seriale, filmy i książki stały się ważną częścią tożsamości odbiorców. Można przez to odnieść wrażenie, że kultura zaczyna zjadać własny ogon. Do głosu doszło pokolenie twórców, które wychowało się, konsumując popkulturę. „Gwiezdne wojny” George’a Lucasa były próbą ożywienia w nowoczesnym kinie tradycji pulpowej fantastyki. Ich kontynuacja, czyli „Przebudzenie mocy” w reżyserii J.J. Abramsa, to film zrobiony przez fana „Gwiezdnych wojen” dla innych fanów „Gwiezdnych wojen”.
Abrams budował sceny przypominające tzw. oryginalną trylogię, bo zastępował dotychczasowego twórcę George′a Lucasa. Kopiowanie mistrza było nie tylko oddaniem hołdu, ale próbą pokazania, że to nadal są „prawdziwe” Star Wars. Narzekano na brak oryginalności, ale gdy kolejna część, „Ostatni Jedi”, stała się polem do autorskiego popisu Riana Johnsona, który zdekonstruował wiele elementów mitologii, głośna społeczność fanowska zażądała powrotu do źródeł. Trzeci odcinek zrealizował znowu Abrams, najwyraźniej przy pomocy kserokopiarki. Fani dostali, co chcieli, i nikt nie był zadowolony.
Tymczasem Lana Wachowski, reżyserka czwartej części „Matrixa”, powraca do stworzonej wraz z siostrą trylogii w zupełnie innym celu.