JANUSZ WRÓBLEWSKI: – Aż nie chciało mi się wierzyć, ale naprawdę został pan wyrzucony z Ukraińskiej Akademii Filmowej. Za co?
SIERGIEJ ŁOŹNICA: – Mogę jedynie spekulować, dlaczego w ten sposób mnie potraktowano. Poszło prawdopodobnie o bojkot rosyjskiego kina. Miałem co do tego zastrzeżenia. Nie wszyscy rosyjscy reżyserzy popierają Putina. Niektórzy, jak Sieriebriennikow, Zwiagincew czy Sokurow, od dawna robią antyreżimowe filmy i potępiają agresję Rosji. Więc powinni mieć prawo do bycia wysłuchanymi. W oficjalnym uzasadnieniu Akademia określiła moją postawę jako kosmopolityczną.
Podczas wojny tę nadwrażliwość można zrozumieć. Były jakieś inne motywy tej decyzji?
Drugim powodem, jak się domyślam, mógł być mój dokument „Babi Jar. Kontekst” – zmontowana z materiałów archiwalnych kronika eksterminacji kijowskich Żydów we wrześniu 1941 r. W ciągu dwóch dni zamordowano ich wtedy ponad 30 tys. To była największa jednorazowa zbrodnia w czasie drugiej wojny (nie licząc obozów). Jedynym krajem, w którym mój film poddano ostrej krytyce, jest właśnie Ukraina. Kilka dni temu prominentny reżyser Siergiej Bukowski zarzucił mi, że przedstawiam w nim ukraiński naród jako współsprawcę Holokaustu. Wątpię, by go obejrzał ze zrozumieniem, bo niczego takiego tam nie ma. Owszem, pokazuję, jak niektórzy mieszkańcy zachodniej Ukrainy przyłączali się do pogromów i entuzjastycznie witali niemiecką armię. Nie obwiniam jednak całego ukraińskiego narodu.
W Polsce też mieliśmy i mamy problem z mówieniem o udziale Polaków w zagładzie Żydów.
Filmy robię po to, by odkłamać historię. Stawiam niewygodne pytania, bo zależy mi na prawdzie, która w przypadku masakry w Babim Jarze nie jest powszechnie znana.