Najnowszy film Netflixa na podstawie książek Blanki Lipińskiej, „365 dni. Ten dzień”, bije rekordy popularności na całym świecie. Trafił na listy TOP 10 w ponad 90 krajach. Czy rzeczywiście ludzkość tak bardzo domaga się erotycznych produkcji o przystojnych Włochach i uległych Polkach? A może platformy streamingowe potrafią wyczuć, jaki film włączymy, choć niekoniecznie obejrzymy do końca?
Czytaj też: Netflix traci klientów. Zmiana taktyki może go pogrążyć
„365 dni. Ten dzień”. Wystarczą dwie minuty
W jaki sposób powstają listy TOP 10? Od pewnego czasu wystarczy, że widz zobaczy tylko dwie minuty filmu, żeby produkcja została zaliczona jako „obejrzana” na potrzeby rankingu „najchętniej oglądanych”. Dwie minuty „365 dni. Ten dzień” absolutnie wystarczą, żeby się zorientować, co oglądamy, i zdecydować równie szybko, że mamy dość. Oczywiście nie wszyscy rezygnują po chwili (niektórzy wytrzymają kwadrans), ale TOP 10 nie wskazuje, ilu dzielnych widzów przetrzymało wszystkie sceny seksu, kolejne pozbawione charakteru piosenki, sceny zazdrości i zdrady czy dotrwało do pojawienia się na ekranie złego brata bliźniaka. Innymi słowy, wiemy tylko, ile osób na świecie zdecydowało się włączyć film.
Tu pojawia się pytanie: dlaczego tyle osób nacisnęło „play”? Można podejrzewać, że najliczniejszą grupę stanowią widzowie