Staję do walki
Tymon Tymański dla „Polityki”: Znów staję do walki, bo wybrałem kiepski zawód
JAKUB KNERA: – Tymon Tymański wydaje... książkę „Sclavus”, która znalazła się w 20 nominowanych do nagrody Nike. A na początku lipca dostaje się na studia do Gdyńskiej Szkoły Filmowej. Muzyka to za mało?
TYMON TYMAŃSKI: – Jestem nienasycony i ciągle ambitny. Jestem w zasadzie spełnionym artystą, ale jako muzyk mam poczucie, że wybrałem kiepski zawód. Nie bardzo widzę sens w robieniu kolejnych płyt dla mojego pokolenia, które tetryczeje i gaśnie, coraz rzadziej pojawiając się na koncertach. Na domiar złego w Polsce jesteśmy ciągle pomiędzy Wschodem a Zachodem, co jasno pokazała pandemia. W 30 lat nie da się zaradzić zacofaniu w sferze prawa, ekonomii, kultury czy wręcz osobistego wychowania. Nie chcę się skarżyć, bo wiele osób ma ciężko, ale pandemia pokazała, że ludzie, którzy robią muzykę – według Konfucjusza uważaną za najbardziej metafizyczną ze sztuk – są najmniej potrzebni.
W pandemii nie było łatwo?
Pierwszy rok był nieznośny, ale po prostu zlikwidowałem swoje ubezpieczenie i zaczęliśmy je przejadać. Żeby nie stracić tego czasu, zacząłem pisać książkę, sztukę, scenariusz i zbiór opowiadań. Mam spory dom i dużą rodzinę, zacząłem więc również wypełniać wnioski o wsparcie. Udało mi się pozyskać trochę funduszy na promocję książki, którą wydała lokalna oficyna Części Proste, ale tu dopomogli mi dobrzy ludzie z różnych instytucji naszego liberalnego Trójmiasta. W drugiej fali pandemii było jeszcze gorzej – znów zero koncertów. Czułem się jak ktoś, kto został wysłany z misją na Marsa. W grudniu wszedłem do sklepu OBI, żeby kupić choinkę. Zastanawiałem się, czy wydać na nią 150 czy 30 zł, a w tym samym czasie co bogatsi klienci kupowali wypasione materiały budowlane do remontów.