Był jedną z najbardziej wyrazistych osobowości aktorskich na polskiej scenie i charyzmatycznym amantem kina roztaczającym wokół siebie niesamowitą aurę. Wystąpił w kilkudziesięciu filmach i sztukach teatralnych. Jedną z najważniejszych jego kreacji była postać Wielkiego Szu w filmie Sylwestra Chęcińskiego pod tym samym tytułem, gdzie z „sarkastycznym skrzywieniem ust” i „diabolicznym uśmiechem” stworzył niesamowity portret czterdziestokilkuletniego szulera – jedną z najpopularniejszych i niezapomnianych ról ostatnich dekad.
Krytycy chwalili jego wszechstronność. Świetnie pasował do ról kostiumowych, zwłaszcza arystokratów, okrutników i uwodzicieli. Porównywano Nowickiego do słynnego włoskiego aktora Vittorio Gassmana. Niewątpliwie łączyło ich zewnętrzne podobieństwo, zdecydowanie więcej było jednak różnic – pisał Dariusz Domański. Okrucieństwo zrodziło się w zderzeniu z literaturą Dostojewskiego w „Nastasji Filipownie”, improwizowanej inscenizacji „Idioty” Andrzeja Wajdy, w której Nowicki genialnie zagrał Rogożyna spędzającego z księciem Myszkinem (Jerzy Radziwiłowicz) noc obok trupa zamordowanej kochanki. A wcześniej w odważnej adaptacji „Biesów”, w której Nowicki zagrał Stawrogina u boku Wojciecha Pszoniaka (Wierchowieński).
Kim był dla Nowickiego Stawrogin? – pytał retorycznie Domański. Rolą, symbolem, teatralną pochodnią, której płomienie nieustająco płoną. Ta postać zaciążyła dość wyraźnie na całokształcie pracy aktorskiej Nowickiego, z niej wywodzi on korzenie, aktorskie powołanie. Grając Stawrogina, Nowicki pokazał demona zepsucia, przewrotnego, niebezpiecznie chorego. Jest to tragiczny bohater, który w pełni zrozumiał, „iż świat w złem leży”, z tej właśnie nauki wyciągał wszystkie wnioski, wszystkie czyny i konsekwencje, które w końcowym rezultacie pchnęły go do zabójstwa.