Rodzina i teatr to był jego napęd. Jerzy Baczyński wspomina Emiliana Kamińskiego
Zmarł Emilian Kamiński, aktor, reżyser, dyrektor teatru; dla mnie człowiek osobiście i rodzinnie bliski. Jesteśmy niemal równolatkami, ale nasz stopień pokrewieństwa uzasadniał, aby Emilian zwracał się do mnie „wuju”, co zawsze nas – i siostrę Emiliana Dorotę – bawiło. Zwłaszcza na galach Paszportów POLITYKI, gdzie oboje do mediów dworowali sobie z mojego „wujostwa”.
Od świdermajera do teatru
W dzieciństwie mieszkaliśmy niedaleko, oni w podwarszawskim Józefowie, moja rodzina w Otwocku, w podobnych, przed wojną letniskowych, wielorodzinnych domach drewniakach zwanych świdermajerami. Wspominam o tym, bo te klimaty dzieciństwa zostały z Emilianem przez całe życie. Nabył w Józefowie mocno już zrujnowany świdermajer i powoli zrobił z tego domu cudo – werandy, podłogi z desek, stare meble, ogród.
„Zrobił” trzeba rozumieć dosłownie, bo ogromną część prac remontowych Emilian wykonywał sam. Nie tylko z powodów materialnych – w rodzinach aktorskich na ogół się nie przelewało – ale dlatego, że umiał i lubił robić mnóstwo rzeczy własnoręcznie, co okazało się bezcenne, gdy budował dzieło swojego życia – Teatr Kamienica.
W latach 80., kiedy po ogłoszeniu stanu wojennego zrezygnował z grania i wziął udział w aktorskim bojkocie, myślał wręcz o założeniu firmy remontowej. Razem z grupką kolegów powołali wtedy nielegalny, podziemny, objazdowy Teatr Domowy, który dał w sumie setki „politycznych”, także wywrotowo-kabaretowych spektakli – w prywatnych domach, stodołach, salkach parafialnych. Mówił później Emilian, że to w tamtych czasach, nie mając pewności, czy kiedykolwiek wróci do tzw. oficjalnego obiegu, po raz pierwszy zaczął myśleć o założeniu „kiedyś” własnego teatru.