Mądrość osiołka
Ewa Piaskowska: „IO” to więcej niż film. Upodmiotawiamy naszego osiołka
JANUSZ WRÓBLEWSKI: – Jerzy Skolimowski powiedział, że nie czuje się szczęśliwy, tylko że mu ulżyło. Bo wyobraża sobie, jak by się czuł, gdyby nominacji nie dostał. A jak pani skomentuje ten sukces?
EWA PIASKOWSKA: – W noc przed ogłoszeniem nominacji obudziłam się o 3 nad ranem spięta i zdenerwowana. Doszedł do tego jeszcze jet lag, bo dopiero co wróciliśmy z Kalifornii. Gdy zobaczyliśmy „IO” wśród nominowanych filmów, ja również poczułam ulgę, ale przede wszystkim niezmierne zadowolenie. Poświęciliśmy się temu projektowi zupełnie. Wierzymy w jego misję. Po tych wszystkich przygodach na planie z wyjątkowym aktorem, czyli osiołkiem, radość jest podwójna.
Reżyser nazwał zagraniczną promocję katorżniczą. Mówił o zmuszaniu się do powtarzania w kółko tych samych odpowiedzi na te same pytania przy okazji rozmaitych spotkań promujących wasz film. Rzeczywiście było tak ciężko?
Wierzyliśmy w sukces, ale do samego końca niczego nie mogliśmy być pewni. Promocja filmu to skomplikowany proces, który my jako twórcy nie w pełni kontrolujemy. W grę wchodzą wielkie pieniądze na reklamę. My nie mieliśmy ich tyle, co np. Netflix, który stoi za „Na Zachodzie bez zmian”. Hojna dotacja z PISF w porównaniu z tamtym budżetem reklamowym to ledwie kropla w morzu. Machina rozpędzona z ich strony była miażdżąca, co przełożyło się na liczbę zdobytych nominacji. Mają ich sporo.
To pierwsza nominacja dla Skolimowskiego w jego bardzo długiej, blisko 60-letniej karierze. Co dla niego znaczy?
Trudno jednym zdaniem to podsumować. Recenzje, jakie się ukazały w Stanach po premierze „IO”, były entuzjastyczne. Jerzy nigdy wcześniej nie miał tak dobrej prasy. Pewnie też dlatego, że film tematycznie idealnie trafił w swój czas.