Bond był mniej więcej mną
Sam Mendes, twórca „Imperium światła”: Bond był mniej więcej mną
JANUSZ WRÓBLEWSKI: – Pisząc scenariusz do wojennej epopei „1917”, inspirował się pan przygodami swojego dziadka. Najnowszy film „Imperium światła” dedykowany jest pana matce. Inne pana obrazy też noszą ślady autobiografizmu?
SAM MENDES: – Staram się korzystać ze swojego doświadczenia, co niekoniecznie bywa od razu czytelne dla widzów. Zawsze jednak jakaś część mnie ukrywa się za postaciami, nastrojem, wydarzeniami na ekranie. Saga o pierwszej wojnie światowej „1917” była pierwszą w moim dorobku tak osobistą produkcją opartą na rodzinnym przekazie. Po dwóch filmach o Bondzie chciałem czegoś nowego. Otrzymywałem rozmaite propozycje, jednak żadna mnie nie przekonała. Moja producentka Pippa Harris zaproponowała, żebym sam sobie napisał scenariusz. Nigdy tego nie robiłem, histeryzowałem, na szczęście przypomniałem sobie historię usłyszaną dawno temu na kolanach dziadka. Alfred Hubert Mendes był posłańcem na linii frontu, przenosił wiadomości wzdłuż okopów. Dzięki niskiemu wzrostowi – miał zaledwie 164 cm – nie było go widać, gdy biegł we mgle. Podczas wykonywania jednej z misji niewiele brakowało, by został zagazowany.
W „Imperium światła” Olivia Colman gra postać wzorowaną na pana matce Valerii. To prawda, że cierpiała na zaburzenia psychiczne?
Lekarze zdiagnozowali u niej chorobę dwubiegunową. Objawiało się to nagłymi skokami nastroju: euforią na przemian z pogłębiającą się depresją. Potrzebowała fachowej pomocy, ale wszelkimi sposobami broniła się przed leczeniem w zakładzie. W trakcie pierwszego załamania próbowała zmusić mojego ojca, profesora anglistyki, by zadzwonił do Białego Domu i nakłonił prezydenta do zakończenia wojny w Wietnamie. Bojąc się jej stanowczości, on to naprawdę próbował zrobić.