Umberto Eco postawił tezę, że gdyby trzeba było zrekonstruować historię, wystarczyłyby teksty piosenek z San Remo. Ale piosenki to tylko jeden z elementów potężnego spektaklu odgrywanego rokrocznie w teatrze Ariston. Nie mniej ważne jest tu libretto: stand-upy, zaangażowane społecznie monologi. Kostiumy, scenografia. No i kwiaty, morze kwiatów, z których słynie miasto i którymi obdarowuje się występujących, niezależnie od płci.
Nie ma w Italii drugiego wydarzenia, które budziłoby tyle emocji, które angażowałoby – w większym czy mniejszym stopniu – całą populację. To zbiorowy rytuał, zignorowanie go oznacza wykluczenie się z życia społecznego. Bo dyskusje na temat nut, słów, gestów trwają miesiącami… Nawet ci, co twierdzą, że nie oglądają, co najmniej podglądają. Bo San Remo to San Remo, jak mówi slogan. Można odwołać rozgrywki piłkarskie, ale nie festiwal. Zrezygnować z niego to jak zrezygnować z wiosny. Póki jest festiwal, jest życie. Może dlatego w 2020 r. zdecydowano, że się odbędzie – wbrew wszystkiemu. W pustym teatrze. Na sali zasiadły balony, a oklaski odtwarzano z nagrań.
Lepszy świat jest możliwy
Festiwalowy spektakl trwa pięć dni, po pięć godzin albo i więcej. Gazety poświęcają mu kilka kolumn dziennie. Dziennikarze z całego świata śledzą przebieg wydarzeń w specjalnej sali (mają duży wpływ na klasyfikację). San Remo to też swoisty ring. Dla wielu przepustka do kariery. Nawet międzynarodowej – jak w wypadku zespołu Måneskin, który wygrał tu dwa lata temu, kwalifikując się tym samym na Eurowizję. Festiwal chętnie gości sportowców, aktorów, naukowców, polityków. Wystąpił na nim Gorbaczow. Russell Crowe i Mike Tyson popisywali się talentem wokalnym, a Zlatan Ibrahimović był współprowadzącym. Zejście po schodach Aristonu uważa się za swoisty chrzest bojowy (ponoć Ilary Blasi, żona Tottiego, tak się ich bała, że zamontowano dla niej poręcz).