Jennifer Coolidge wciągająca nosem kreski białego proszku w drugim sezonie „Białego Lotosu” nadawałaby się na alegorię narkotycznych relacji z filmem, jakie wytworzyliśmy na początku XXI w., wchłaniając kolejne odcinki seriali z płatnych platform streamingowych. Opisująca to uzależnienie angielska nazwa binge-watching oznacza kompulsywne oglądanie, przez analogię do bulimicznych napadów obżarstwa. Do bindżowania najlepiej nadają się seriale „trzymające w napięciu”: pochłonięcie jednego wywołuje apetyt na następny, co najmniej równie mocny i tak dalej. Ponieważ schorzenie to jest również moim udziałem (kilka dni temu wciągnęłam nowy sezon izraelskiej „Faudy”), nie będę obłudnie wynosić się ponad jego ofiary, niemniej sądzę, że streamingową kulturę filmową należałoby ujmować raczej w kategoriach antropologii późnego kapitalizmu niż sztuki kina. Prawdziwe kino ma to do siebie, że nie wjeżdża na platformę co piątek: jest pojedyncze i wydarza się rzadko. I właśnie ostatnio mi się wydarzyło.
Film Lukasa Dhonta „Blisko”, nagrodzony Złotą Palmą na festiwalu w Cannes, to kameralna historia o dwóch 13-letnich chłopcach, których łączy bliska, czuła więź. Celowo nie nazywam jej przyjaźnią ani miłością. Leo (Eden Dambrine) i Remi (Gustav De Waele) też jej nie nazywają: są wewnątrz niej, doświadczają jej, po prostu żyją. Jest lato i zanim rozpoczną naukę w liceum, spędzają ze sobą całe dnie, śpią w tym samym łóżku, jeden opowiada drugiemu bajki na dobranoc. Są wolni, niewinni i piękni, coś jednak sprawia, że przyglądamy się im uważnie. To samo robią ich kochające matki: spojrzenia, jakie kierują w stronę synów, wydają się odrobinę za długie, mimo że jeszcze nie pytające.
Reżyser – 31-letni Belg, który debiutował pięć lat temu filmem „Girl” – mówi w wywiadach, że zainspirowała go książka amerykańskiej psycholożki Niobe Way „Deep Secrets: Boys’ Friendships and the Crisis of Connection” (Głęboko ukryte: chłopięce przyjaźnie i kryzys więzi).