W wieku 73 lat w Amsterdamie zmarła Dubravka Ugrešić, znakomita pisarka, która nie lubiła określenia pisarka chorwacka, wolała być autorką transnacjonalną. Sama nazywała się „pisarką traumatyczną”, bo zajmowała się zjawiskiem przekazywania traumy. Urodziła się pod Zagrzebiem (w Jugosławii) w 1949 r. Wojna na Bałkanach wybuchła w roku 1991. Ugrešić protestowała przeciwko szaleństwu, stała się ofiarą kampanii nienawiści i wrogiem narodowym. Dowiedziała się, że jest „antypatriotyczną szmatą” i zasługuje na stos za kalanie narodowych symboli. Wyjechała z kraju w 1993 r. w geście sprzeciwu wobec chorwackiego nacjonalizmu. „Jugo mężczyźni idą przez życie, mając takie poczucie, jakby stale trzymali się za ręce” – pisała Ugrešić w „Kulturze kłamstwa”. Potrafiła opisać znakomicie problematyczną ciągle sytuację piszącej kobiety i sytuację wygnańców, nomadów. Czarownica i nomadka.
Czytaj także: Recenzja książki: Dubravka Ugrešić, „Nikogo nie ma w domu"
Gdy padło owo historyczne NIE
Pierwszą wydaną w Polsce jej książką było „Forsowanie powieści-rzeki”, w 1992 r.
Potem dostaliśmy jej kolejne książki, m.in. „Stefcia Ćwiek w szponach życia (patchwork story)”, w której pisała o kobietach, znakomite eseje „Kultura kłamstwa”, „Amerykański fikcjonarz”, powieści „Muzeum bezwarunkowej kapitulacji” i „Ministerstwo bólu” oraz tom felietonów „Czytanie wzbronione” o literaturze i rynku, i życiu na wygnaniu. „Urodziłam się w kraju, którego już nie ma, w Jugosławii, dokładnie rok po tym, jak Tito powiedział swoje historyczne NIE Stalinowi (tak nas przynajmniej uczono). Poczęta zostałam więc w bardzo ważnym momencie, w momencie, gdy padło owo historyczne NIE. Całkiem możliwe, że ta chwila zdecydowała o moim charakterze. Zamiast być wesołym, posłusznym i niesprawiającym kłopotów potakiwaczem (yes-sayer), stałam się zgorzkniałym i stwarzającym problemy opozycjonistą (non-sayer). W dodatku wygląda na to, że jestem z tego dumna” (przeł. Dorota Jovanka Ćirlić).
Siła książek Dubravki Ugrešić to przemieszanie ironii, złośliwości, humoru i melancholii. Można ten jej ostry ton rozpoznać zarówno w jej esejach o byłej Jugosławii („Kultura Kłamstwa”), jak i w powieściach takich jak „Muzeum bezwarunkowej kapitulacji” o Berlinie czy w „Ministerstwie bólu”, w którym jednak proporcje były nieco inne: mniej humoru, złości, a więcej goryczy, rezygnacji i oschłości. Może to zresztą wpływ miasta – Amsterdamu, który jest nie tylko tłem, ale i jednym z bohaterów tej książki. Opowiada o wygnańcach, ale też o języku, z którym na wygnaniu dzieje się coś złego.
Mówiła mi w wywiadzie w 2006 r.: „To jest książka o traumie i o języku traumy. Tak wielu rzeczy nie da się w ogóle przetłumaczyć na obcy język. Mamy w tej książce historię kobiety zgwałconej w czasie wojny, która idzie jak automat i opowiada swoją historię. Ale więcej mówi o niej jej ciało niż słowa. Trauma nie da się wypowiedzieć. Opowieść się kończy słowami: o takich rzeczach można albo autentycznie milczeć, albo nieautentycznie mówić”.
Te dwie powieści prowadzą ze sobą dialog: Berlin jest metaforą miasta pamięci, Amsterdam – metaforą zapomnienia.
Czytaj także: Recenzja książki: Dubravka Ugrešić, „Lis”
Zadanie na dzisiaj
„Lis”, jej ostatnia opublikowana w Polsce książka, to pełna goryczy i ironii opowieść o tworzeniu. Dubravkę Ugrešić od lat wymieniano na liście kandydatów do Nagrody Nobla.
Była zawsze w kontrze, w sprzeciwie, nie tylko wobec nacjonalizmu, ale też wobec standaryzacji w kulturze. I tutaj widziała rolę dla Polski: „Wydaje mi się, że w Polsce jest potencjał do bycia mediatorem w kulturze. Tu są znakomici tłumacze literatur sąsiednich i jest ciekawość czytelników. Polska mogłaby pośredniczyć między Ukrainą, byłą Jugosławią, Rumunią czy Węgrami i stać się platformą dla kultury tej części Europy”.
I to zadanie również na dzisiaj.