JAKUB DEMIAŃCZUK: Czy powieść Paola Cognettiego „Osiem gór” była waszym wspólnym zachwytem? Czyim pomysłem była jej ekranizacja?
FELIX VAN GROENINGEN: To ja dostałem propozycję nakręcenia filmu na jej podstawie. Zgłosili się do mnie włoscy producenci, którzy mieli prawa do adaptacji. Chcieli pracować z reżyserem spoza Włoch, nawet myśleli o tym, by nakręcić film po angielsku. Przeczytałem książkę i powiedziałem, że zgadzam się pod warunkiem, że nakręcę ten film po włosku, choć wtedy w ogóle nie posługiwałem się tym językiem. A zgodziłem się nie tylko dlatego, że to piękna powieść, lecz przede wszystkim dlatego, że trafiła do mnie w szczególnym momencie. To było krótko po tym, jak nakręciłem „Mojego pięknego syna”, wróciłem do Belgii i byłem bardzo przygnębiony, mimo iż wiele rzeczy układało się wtedy po mojej myśli. Do „Ośmiu gór” przyciągnęła mnie czystość tej historii. Jej piękno, skupienie na charakterach bohaterów, z którymi chciałem spędzić więcej czasu. I góry, oczywiście. Zapytałem Charlotte, czy chciałaby wziąć udział w realizacji filmu, choć szczerze mówiąc, nie spodziewałem się, że ta książka jej się spodoba. A jednak ją zachwyciła. Zaczęliśmy razem pisać scenariusz i wtedy wydarzyło się wiele rzeczy: przyszła pandemia, mieliśmy w naszym związku poważny kryzys, a mimo wszystko praca nad przygotowaniami do filmu szła nam dobrze, więc zapytałem, czy chciałaby go ze mną także wyreżyserować.
Charlotte, trudno było cię do tego namówić? Pracowaliście wspólnie już kilka razy, ale to pierwszy film, który wyreżyserowałaś.