Rock nie wyrok
Rock nie wyrok! Mick Jagger, Iggy Pop i sekrety scenicznej długowieczności
„Jeśli ktoś już zna The Rolling Stones, będzie miał pokusę, żeby traktować ich jak stare dziadygi” – zaczął swoją relację z koncertu dziennikarz „New York Timesa”. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie rok publikacji: 1981. Tekst wskazuje na „świetną formę fizyczną” Micka Jaggera – wówczas... 38-letniego. Jak widać, historia odmierzania gwiazdom czasu na scenie w muzyce pop nie zaczęła się wczoraj.
Granica wieku emerytalnego w tej sferze jest zresztą bardzo umowna. A zbudowana na micie młodości scena muzyki popularnej – tego niebywałego odkrycia czasów powojennych – cały czas zmienia zdanie co do granicy wiekowej, po której przekroczeniu wygibasów na scenie już wykonywać nie wypada. Przypomniała o tym ostatnio historia Tiny Turner. Ostatnio żegnano ją jako gwiazdę, która potrafiła skończyć karierę i godnie się starzeć, a jednocześnie przypominano, że w wieku 45 lat, gdy triumfalnie wróciła na listy przebojów, odnosiła największe sukcesy, i nazywano ją – także u nas – „rockandrollową babcią”.
Mick Jagger, kończący 26 lipca 80 lat, stał się papierkiem lakmusowym scenicznej długowieczności. Cher, zapytana kiedyś, czy nie jest za stara na scenę, odpowiedziała: „Pytaj lepiej Micka Jaggera”. Nie to, żeby Stonesom nie zdarzało się czegoś odwołać albo przesunąć. Były już przypadki opóźnień tras koncertowych po niefortunnych upadkach z drabiny czy z palmy, ale to domena Keitha Richardsa. Kłopoty Micka Jaggera wydają się przy tym lepiej skontrolowane: zdarzyło mu się odwołać koncerty w Las Vegas z powodu zapalenia krtani, a później przesunąć trasę ze względu na problemy z sercem – cztery lata temu zdiagnozowano u niego zwężenie zastawki aortalnej.