Szczęściu trzeba pomagać
Józef Hen dla „Polityki” w setne urodziny: Nazwisko wymyśliłem sobie przed wojną
JUSTYNA SOBOLEWSKA: – Jak to jest mieć sto lat?
JÓZEF HEN: – To jest niespodzianka. W każdym razie żyję, wolę to niż inne przypadki.
Co się panu śni?
Moje sny są zdumiewająco realistyczne. Czasem zastanawiam się, czy coś się działo, czy ja tylko śniłem. Ale jak śni mi się, że dostaję śniadanie do łóżka, i sprawdzam ręką i dotykam kołdry, a talerza nie ma, to we śnie mówię do siebie: aha, to mi się śni. Śni mi się często ojciec, coś mi daje. Śnią mi się jacyś ludzie, którzy pouczają: Przejdzie pan ulicą aż do końca, a potem skręci w lewo. Wiem, że to sen. Bardzo często pojawiają się dobre zjawy: mama, Madzia i Maciek, moje dzieci, Maciek mieszka ze mną, śpi w pokoju obok. Ale tu występuje jako zjawa. Są i znikają. To wszystko jest bardzo realistyczne, żadnej mgły, rozmycia. Czy mam być z tego zadowolony? Raczej tak. Pisałem o tym cytacie z Kochanowskiego o „śnie, który uczysz umierać człowieka”. Tu się Kochanowski myli – sen uczy człowieka żyć.
Wraca do pana przedwojenne Nowolipie?
Niektórzy mówią, że nigdy go nie opuściłem, i to prawda. Wspomnienia zawsze we mnie siedzą. I wszystkie gdzieś opisałem. Nie pamiętam tylko, gdzie je umieściłem. W której książce. We śnie to wszystko się miesza: Nowolipie z tym mieszkaniem, w którym rozmawiamy. Dobrze się tu czuję, w tym pokoju. Tu stoi Proust – siedem tomów, tam Stendhal po rosyjsku, tam mam Hemingwaya. A tu nade mną wisi lwowski portret Boya [Tadeusza Boya-Żeleńskiego – red.]. Uważam, że z ogolonymi wąsami jest przystojniejszy.
Niektórzy myślą pewnie, że to portret pana ojca.
Niech sobie myślą. Boy był mi bliski. Odpowiadał mi jego sceptycyzm połączony z humanizmem. Kiedy pisałem jego biografię „Błazen – wielki mąż”, nie zajmowałem się zbyt wiele takimi jego książkami jak „Piekło kobiet” czy „Jak skończyć z piekłem kobiet”, bo sądziłem, że to sprawa zamknięta, żyjemy w innych czasach.