Artyści prowincjonalni
Hasior i Rycharski: wyborna wystawa w Sopocie. Ta sztuka ma ogromną siłę rażenia
Sam pomysł, by konfrontować ze sobą na jednej ekspozycji dwóch artystów, nie jest oczywiście nowy. Atrakcyjność tej formuły wykorzystywano w przeszłości na różne sposoby. Często zestawiano ze sobą pary przyjaciół (Vincent van Gogh i Paul Gauguin, Francis Bacon i Lucian Freud). Niekiedy wystawa, idąc tropem dywagacji historyków sztuki, miała prowokować do rozstrzygania: kto lepszy? Tak było np. w zderzeniu Rembrandta z Caravaggiem czy Turnera z Constablem. Ale najczęściej inspiracją do wspólnego pokazywania była wspólnota, czy to stylistyczna, czy ideowa. Z taką intencją połączono choćby Dwurnika z Nikiforem. Odkrytą dekadę temu i okrzykniętą jedną z prekursorek abstrakcji Hilmę af Klint natychmiast sparowano na kolejnych wystawach z innymi pionierami niefiguratywnej sztuki Pietem Mondrianem i Vassilym Kandinskym.
Władysław Hasior, często namaszczany na pioniera polskiego pop-artu, zmarł ćwierć wieku temu, pozostawiając po sobie obfity i różnorodny dorobek. Z kolei Daniel Rycharski, laureat Paszportu POLITYKI sprzed siedmiu lat, uważany jest za odrodziciela sztuki związanej ze wsią. Naturalne pytanie, które się przy tej okazji rodzi, brzmi: Co z ustawienia Rycharskiego przy Hasiorze (lub, jak kto woli, na odwrót) wynika? Gdzie szukać pokrewieństwa w przypadku artystów, których daty urodzin dzieli blisko 60 lat i których aktywność artystyczna wiąże się z zupełnie innymi warunkami politycznymi, kulturowymi, społecznymi? Tym bardziej że zderzono ze sobą dwie indywidualności, które zawsze podążały własną drogą, nie oglądając się na innych.
Nowe życie rzeczy
Pierwsze analogie nasuwają się szybko i wydają się wręcz oczywiste. Dotyczą przede wszystkim estetyki prac. Dla obu artystów ważna stała się forma asamblażu, czyli dzieła tworzonego w całości lub po części z przedmiotów zastanych, starych, zużytych którym twórca nadaje nowe znaczenie i nowe życie.