PiS na bis
Bo koncert był za smutny, a dyrygent niewygodny. PiS na bis, czyli zacięty bój o Filharmonię Lubelską
Jest różnica między filharmonikami wiedeńskimi czy berlińskimi a lubelskimi? – Miało nie być, no ale jest – przyznaje Wojciech Rodek, rocznik 1977, dyrygent i były dyrektor Filharmonii Lubelskiej. Człowiek, który wyprowadził zespół w świat, na wielkie tournée po Ameryce, z wielkim sukcesem, a zaraz po nim został odsunięty od prowadzenia koncertów, potem zwolniony dyscyplinarnie i dziś walczy w sądzie o przywrócenie do pracy w filharmonii.
– Ja tu przyjechałem z misją, kocham to miasto, ludzi. Pracuję od 2005 r., najpierw jako dyrygent, potem dyrektor artystyczny, później pierwszy dyrygent i ostatecznie dyrektor – mówi Rodek. Ma imponujący dorobek, dyrygował wieloma orkiestrami w kraju, z Filharmonią Narodową na czele, i za granicą. Zdobył tytuł „Najlepszy dyrygent” w konkursie im. Jana Kiepury i medal Zasłużony Kulturze Gloria Artis.
W środku epidemii covidu dowiedział się, że słynna agencja Columbia Music Artists szuka dobrej polskiej orkiestry na tournée do Stanów Zjednoczonych. Zgłosił się z Filharmonią Lubelską. – Przez półtora roku sam przygotowałem cały wyjazd, włącznie ze zdobywaniem zgód związków zawodowych muzyków – mówi i od razu przekonuje, że do Ameryki mogą przyjeżdżać tylko najlepsze zespoły, bo amerykańscy muzycy nie wpuszczają tak chętnie do siebie obcych orkiestr. – Musieliśmy udowodnić, kim jesteśmy, więc przez rok zbierałem i wysyłałem płyty, okładki, nagrania – opowiada. Jeszcze na szybko, w dwa dni, nagrali nigdy niewykonaną operę „Janek” Władysława Żeleńskiego, żeby się pokazać, i wreszcie dostali zgodę amerykańskich związków zawodowych.
– Do tego trzeba pamiętać, że trwała pandemia, jeszcze dzień przed wylotem wszyscy z orkiestry robili testy na obecność wirusa.