Siadasz na ławeczce, asystenci zakładają Ci na głowę kilka elektrod rejestrujących fale mózgowe. Zapisy idą kablami do skrzynki do analizy EEG i laptopa, gdzie są zamieniane na niskie częstotliwości dźwiękowe. Sygnał biegnie do niskotonowego głośnika, który zawieszony jest na linkach membraną do góry, na wprost Ciebie. A na membranie płynna biała substancja, mieszanka skrobi ziemniaczanej z wodą. Gdy kierowany Twoimi falami mózgowymi głośnik zaczyna drgać i wydawać buczące dźwięki, ciecz się zagęszcza i rosną tańczące i skaczące kluskopodobne stwory. Rodzi się życie? Oto "White Lives on Speaker" Japończyków Yoshimasy Kato i Yuichiego Ito.
Wchodzisz w całkowitą ciemność i parę minut adaptujesz swój wzrok, żeby cokolwiek widzieć. Następnie idziesz do drugiego pomieszczenia, gdzie na środku stoi ledwo zauważalna szklana kula. Wewnątrz jest ciecz z dodatkiem gazu, a ścianki obłożone są mikrogłośniczkami, które zaczynają emitować ultradźwięki. Powodują one tworzenie się bąbelków gazu, a te, nagrzewając się do temperatury kilkunastu tysięcy stopni, pękają. Wyzwalana energia manifestuje się rozbłyskami niebieskawego światła. To zjawisko sonoluminescencji. Właśnie widzisz dźwięki, w postaci światła. Oto "Camera Lucida" Eveliny Domnitch i Dmitry’ego Gelfanda z Rosji i Białorusi.
Tym razem pokój bardzo jasny i pusty. W środku stoi coś, co wygląda jak pralka. Tylko panel i pokrętła ma jakby trochę inne. I tę pralkę się karmi. Prawdziwym jedzeniem, w takich proporcjach jak ludzkie, dwa razy dziennie. Maszyna dokładnie imituje proces ludzkiego trawienia, a i jego rezultat w niczym się od ludzkiego nie różni. Nawet śmierdzi dokładnie tak samo. Oto siódma, "domowa" wersja projektu Belga Wima Delvoye’a, zatytułowana wymownie "Cloaca".
Dziwo, magia, ekskrementy – cała współczesna sztuka. Gdzie można ją zobaczyć? Na przykład na corocznej wystawie Ars Electronica w austriackim Linzu. Impreza należy do największych przeglądów sztuki nowych mediów – animacji, instalacji, dzieł elektroakustycznych, sieciowych, interaktywnych, hybrydowych. Otwiera prawdziwie nowe horyzonty w rozumieniu sztuki. W tym roku do konkursu w sześciu kategoriach zgłosiło się blisko 3500 artystów – bo Prix Ars Electronica od lat uchodzi za prawdziwą markę. Bogactwo programu przyprawia o zawrót głowy, zadyszkę i ból nóg – samych konferencji jest tu kilkanaście, cztery muzea z wystawami, instalacje i performance, codziennie do późnej nocy koncerty i projekcje, do tego jeszcze spektakularne wydarzenia i instalacje w przestrzeni miejskiej. O co w tym wszystkim chodzi?
W tym roku parę wątków wybiło się na pierwszy plan. W kategoriach konkursowych – "Hybrid Art", w której to sekcji startowały dwa ostatnie projekty. Nie tylko dlatego, że w wyróżnionej „Camera lucida“ materią jest i dźwięk, i światło, a w nagrodzonej Award of Distinction "Cloace" chemia spotyka się z gastronomią, inżynierią i designem. Także dlatego, że pierwsza to wzorowe połączenie nauki i sztuki, rozumu i magii, a druga – konceptualizmu, humoru, inwencji, a nawet i religijności oraz marketingu. Wim Delvoye uważa, że "Cloace" składa się ofiary z jedzenia jak pogańskim bogom, a jedna z wersji maszyn wygląda jak indiański totem. Natomiast w aspekcie krytyczno-społecznym, Belg już teraz reklamuje i sprzedaje (w hermetycznych opakowaniach) produkty, a planuje założenie spółki akcyjnej i wejście na rynek amerykański... W końcu wszystko można sprzedać.
Istotą sztuki hybrydowej są niespodziewane i owocne filiacje, krzyżówki, syntezy różnych nauk i sztuk, których rezultatem jest nowa dziedzina, nie dająca się już podłączyć pod istniejące. Główną nagrodę, Golden Nica, dostała SymbioticA – zespół twórców z University of Western Australia w Perth.
Symbiotica to kolektyw naukowców i artystów, organizujący studia, warsztaty, wystawy, festiwale, a założony przez Orona Cattsa, profesora Stuarta Bunta i profesor Mirandę Grounds w 2000 roku. Na festiwalu pokazał m.in. kurtkę powstającą z polimerów i komórek czy sukienkę z grzybów, jak i układanie na żywo sekwencji DNA w znak ©. Poziom naukowości projektów z laboratorium SymbioticA przekraczał nierzadko myślowe horyzonty zwiedzających, niemniej rezultaty były oryginalne i fascynujące.
Tradycyjnym tematem Ars Electronica jest interaktywność, podkreślana tym razem nie tylko ilością wystawianych projektów, ale i wyborem nagrodzonych. Award of Distinction powędrowała do Berniego Lubella ze Stanów, co było decyzją przewrotną, bo w jego instalacjach niemal nie ma... elektroniki. "Conservating Intimacy" to wielka, kilkunastometrowa konstrukcja z drewna, sprężyn i cienkich pneumatycznych rurek. Trudno to opisać, łatwiej pokazać, najlepiej się pokiwać. Co istotne, tych instalacji nie uruchomi się w pojedynkę, nabierają one sensu dopiero przy współpracy gości. A więc można działać zgodnie, można się nie rozumieć, można kłócić – i wszystko widać później w papierowym zapisie. Piękny pomysł, piękne wykonanie.
To partnerstwo w interakcji było również kluczowe dla szeregu interfejsów muzycznych umożliwiających grę niewykształconym gościom. W wyróżnionym Honorary Mention „Freqtric Project“ Japończyka Tetsuaki Baby cztery osoby mogły trzymać za metalowe rączki drewnianą tackę. Była ona podłączona do czujnika pół elektromagnetycznych, a ten do samplera. Dotykając w różnych miejscach rąk partnerów, uzyskiwało się całą gamę perkusyjnych brzmień. Ciekawszy muzycznie okazał się „PipeSound“ Thomasa Wagnera i Lukasa Rettenbachera, gdzie można było wydawać różne odgłosy do pięciu mikrofonów umieszczonych w kilkumetrowej plątaninie rur. Nasze brzmienia dało się następnie nagrać, zapętlić, obniżyć, podwyższyć, filtrować, a gdy grał komplet gości i rury dokładały swoje echa i zniekształcenia, zaczynało się robić naprawdę wesoło.
Jednak sztuka hybrydowa i interaktywna nie wyczerpuje wszystkich możliwości, jakie pokazywała tegoroczna Ars Electronica. Bo była przecież i filmowa animacja oraz efekty specjalne, i cyfrowa muzyka, i społeczności cyfrowe, i wirtualne światy. Wszystko to zmierza w kierunku nowej, pragmatycznej definicji sztuki.
Podporządkowując wystawę hasłu "Goodbye privacy" kuratorzy, Christine Schöpf i Gerfried Stocker, chcieli zwrócić uwagę na postępujący proces zagarniania naszej prywatności. Jesteśmy obserwowani z satelitów i miejskich kamer; nasze telefony coraz częściej mogą być lokalizowane, a nawet podsłuchiwane; każdy krok w internecie jest rejestrowany... Na ten temat odbyło się szereg konferencji, także z udziałem filozofów, socjologów, prawników, jednak najciekawsze efekty widać było w nagrodzonych pracach.
W "Park View Hotel" Hindus Ashok Sukurman pokazał zainstalowane w San José w Kalifornii specjalne urządzenie, które pozwalało każdemu przechodzącemu przez park „wtargnąć" do pokoju pobliskiego hotelu. Możliwe to było dzięki swego rodzaju lunecie z celownikiem, komunikacji radiowej, a następnie odbiornikom i aparaturze w hotelu. Gdy namierzyło się pokój, można było po naciśnięciu przycisku zmienić kolor i natężenie jego oświetlenia, co następnie objawiało się także w stojącej obok latarni. Choć sam rezultat nie jest oszałamiający, to perfekcyjnie ilustruje współczesne rozmywanie się przestrzeni publicznej i prywatnej, zbiorowości i intymności - i stąd zapewne główna nagroda Golden Nica.
O wiele bardziej dopełnioną estetycznie instalacją okazało się "Se Mi Sei Vicino" Soni Cillari. Nieruchoma modelka stoi na specjalnym polu elektromagnetycznym, mając za i obok siebie dwa ekrany z animowaną siecią.
Gdy tylko ktoś się zbliży do pola, sieć zaczyna się wyginać, wydobywając przy tym świetnie zsynchronizowane i rządzone tym samym algorytmem szumy. Najciekawsze efekty powstają, gdy modelkę dotykamy lub poruszamy jej ciałem - niemniej wymaga to przezwyciężenia pewnych społecznych oporów i nawyków, dotyczących sfery prywatnej.
Wiele prac zgodnych z głównym tematem festiwalu zostało stworzonych w sieci i zgłoszonych następnie do konkursowej kategorii „Digital communities". Przykładowo Holenderka Boudewijn Koole stworzyła portal dla dzieci, gdzie każde może umieścić dowolne zdjęcie. W jednym momencie na „Things to remember" wyświetlanych jest około tysiąca „pamiątek", które tworzą zmienną, kolorową mozaikę, portret zbiorowości złożony z mnóstwa prywatnych historii.
Progresywność festiwalu wyraża się jednak przede wszystkim w stosunku do internetu i rzeczywistości wirtualnej. W nowo założonym i stale czynnym Ars Electronica Center, gość zanurza się w wielu portalach, które stanowią przejście ze świata realnego w sztuczny. Oto można wskanować plastelinową figurkę lub samego siebie do plastikowego pudełka, które umieszczone na specjalnej platformie czytającej, wstawia nasz awatar do wirtualnego krajobrazu. A po nim da się podróżować i hulajnogą, i kamerą, odkrywając swoje i innych gości ruchome wizerunki, jak i całą resztę obiektów. W komorze 3D po założeniu okularów możemy poruszać się po przekonywującej symulacji florenckiego rynku, pałacu-muzeum, dziecięcego rysunku czy abstrakcyjnej animacji. W innych instalacjach nasze atramentowe rysunki ożywają, wirtualne motyle podążają za naszą dłonią, smoki ruszają się zależnie od naszego głosu...
A wszystko to tylko dalekie echa zataczającej coraz szersze kręgi rewolucji spowodowanej ideą Second Life. Ten wirtualny świat, sieciowe społeczeństwo, gromadzi w tej chwili blisko 8 milionów użytkowników, którzy posiadają swoje awatary, firmy, domy; spotykają się, kłócą, zakochują. Ba, rozpisano już pierwszy konkurs architektoniczny, wykryto pierwszych pedofilów! I tak jedną z głównych atrakcji tegorocznego festiwalu było Second City - powiązanie całej ulicy i placu w Linzu z internetem za pomocą szeregu portali i instalacji. Lido pozornie polegało tylko na usypanej na Pfarrplatz miłej plaży z oczkiem wodnym i szeregiem relaksujących leżaków. Tak, ale pod piaskiem i za każdym siedzeniem były głośniki, które emitowały odgłosy chodzącej po tej samej plaży w Second Life awatarów - kroki, rozmowy, śmiechy. Ich obecność można było także zobaczyć na szeregu monitorów, a zarejestrowani użytkownicy mieli do dyspozycji komputery, by na żywo i „na miejscu" sterować swoimi postaciami. Brama między dwoma światami... Z kolei na Marienstrasse można było odbyć warsztaty Second Life, ukształtować i ubrać awatary czy zapisać je na różne zajęcia; wysyłać i odbierać zdjęcia, rysunki, teksty do wirtualnego świata lub internetu. Oto sztuka przyszłości.
No właśnie, jaka to sztuka? Hybrydowa, interaktywna, społeczna, demokratyczna, sieciowa, wirtualna. To główne kierunki, jakie wytycza nam festiwal i konkurs Ars Electronica. Szkoda, że niemal nikt z polskich kuratorów czy dyrektorów wystaw nie przyjechał, by to zobaczyć na własne oczy i by może coś zrobić i u nas. My podniecamy się meteorytami i papieżami, członkami i krzyżami, palmami czy ziemniakami, gdy tymczasem... Tymczasem sztuka ze swej romantycznej postaci (piękno, geniusz, natchnienie, indywidualizm, skończone dzieło) przepoczwarza się w pragmatyczną, jak to wieszczył przed laty amerykański filozof John Dewey. Wykazując martwotę muzealnej koncepcji dzieł jako przedmiotów, wprowadził on kategorię zintegrowanego, dynamicznego doświadczenia estetycznego, ktore mogło być sprowokowane zarówno sztuką, jak i nauką lub codziennością. Pytaniem staje się już nie „co jest sztuką?", ale „kiedy sztuka?", jak kontynuował tę myśl Nelson Goodman. Wreszcie następuje obalenie tradycyjnie sztywnych podziałów między nauką a sztuką, między odbiorcą a twórcą, między dziełem a otoczeniem. W pragmatycznej koncepcji sami współtworzymy - czego dowodziła tegoroczna Ars Electronica.
Przykłady filmów zaprezentowanych na Ars Electronica
Codehunters (główna nagroda Golden Nica)
Gentleman's Duel (II nagroda, Award of Distinction)
Apnee (wyróżnienie)
Chaos Theory (wyróżnienie)
Travelers-Snowball (reklama, ale jaka... wyróżnienie)
Crazy (wyróżnienie)
Dashboard