Ucieczka w baśń
Berlinale: filmowcy uciekli w baśń, wściekli na świat. Olśnień było w tym roku aż nadto
Jak uczcił jubileusz 75-lecia Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Berlinie? Przyznał Złotego Niedźwiedzia zachwycającemu intymnemu dramatowi z Norwegii, podejmującemu tematy seksualności, pierwszej relacji i queerowości. Docenił zarówno stojące na najwyższym poziomie aktorstwo Elli Øverbye i Selome Emnetu, jak i przewrotną bajkową konwencję, która – jak dowiodły tego również inne konkursowe tytuły, posługujące się podobnym stylem – okazała się najlepszym antidotum na trudne czasy.
Widocznie tego nam było trzeba. Baśń na zasadzie kontrastu najpełniej oddaje lęki i koszmary nie tylko najmłodszych. Odwołanie do dziecięcej niewinności, romantyzmu, nieskażonej wrażliwości w czasach, gdy świat wydaje się zmierzać w kierunku katastrofy, zadziałało niezawodnie. Odsłoniło przepaść dzielącą nieciekawą rzeczywistość od idealistycznych wyobrażeń o niej. Nowa dyrektorka Berlinale Tricia Tuttle, pełniąca wcześniej obowiązki szefowej londyńskiego festiwalu, doskonale to zaplanowała. Widownia pokochała jej wybory. Ale rekordowa frekwencja to niejedyny sukces tegorocznej imprezy, na której masowo stawiły się hollywoodzkie gwiazdy: od Timothéego Chalameta, Ethana Hawka po Jessikę Chastain czy Margaret Qualley. Filmowych olśnień było aż nadto.
Wewnętrzna ekstaza
Scenarzysta i reżyser Dag Johan Haugerud, autor zwycięskiego dzieła, które zgarnęło jeszcze wyróżnienie FIPRESCI, nie należy na rynku europejskim do rozpoznawalnych twórców. Swoim wyczynem osiągnął jednak mistrzostwo. Nie jest młody, dzielą go zaledwie cztery lata różnicy od rodaka noblisty Jona Fossego, pozostaje też zwolennikiem minimalizmu w sztuce, fascynuje go zwyczajność i powolność, stara się dawać wyraz temu, co niewypowiedziane. „Dreams (Sex Love)” domyka jego trylogię, zrealizowaną w ekspresowym tempie w zaledwie 10 miesięcy.