Kulturalnie polecamy i ostrzegamy. Hejt i menopauza, czyli trudne pożegnanie „Seksu w wielkim mieście”
Finał trzeciego sezonu „I tak po prostu”, czyli wzbudzającej od początku mieszane uczucia kontynuacji cieszącego się statusem kultowego „Seksu w wielkim mieście”, okazał się finałem całej serii. Nieoczekiwanie dla wszystkich, chyba nie wyłączając samych twórców, którzy co prawda w oficjalnych komunikatach twierdzili, że dotarli z tą historią do właściwego końca, jednak chwilę wcześniej pisali o dalekosiężnych planach. Tak czy inaczej ostatnie słowo należało do władz HBO Max i brzmiało: Podziękujemy.
Czytaj też: Stanisław Soyka, wielki artysta estrady. Zawsze dryfował
Seksowna nienawiść
Kontekstem, w którym od dawna pisało i rozmawiało się o nowych perypetiach Carrie (Sarah Jessica Parker), Mirandy (Cynthia Nixon) i Charlotte (Kristin Davis) wraz z przyległościami było zjawisko hate-watchingu. Seksowne i wyzwolone trzydziestolatki, mieszkanki Nowego Jorku, bohaterki „Seksu w wielkim mieście”, nadawanego w latach 1998-2004, wyznaczały trendy: obyczajowe, seksualne, modowe. Od szpilek od Manolo Blahnika przez drinki (Cosmopolitan) po powiedzonka (absofuckinglutely – absocholerutnie) – przypominała w niedawnym tekście w „Polityce” Ola Salwa. By zaraz zauważyć: „Dziś jako bohaterki kręconej po latach kontynuacji stały się obiektem kpin, drwin i hate-watchingu, czyli oglądania dla nieprzyjemności. Publika, niczym Rzymianie oglądający potyczki gladiatorów, kciuk niegdyś podniesiony do góry dziś opuściła.