„Seks” czy wpadka
„Seks” czy wpadka? „I tak po prostu” ogląda się dziś po to, żeby wyśmiać bohaterki
Jakże nisko upadają wielcy – chciałoby się zakrzyknąć. Z powagą i wagą, jaką daje ten cytat, mimo że kontekstem rozważań jest tu kultura popularna. Nieco ponad dwie dekady temu – według standardowych miar to wciąż ta sama epoka, jednak dla mediów i social mediów to epok jest co najmniej kilka – serial „Seks w wielkim mieście” otaczał kult. Rozpisany na sześć sezonów (1998–2004) relacjonował przygody erotyczne i obyczaje czterech kobiet żyjących w Nowym Jorku, boksujących się z ówczesnymi normami społecznymi. Istotna była też ekranowa moda: bohaterki lansowały trendy – czy to na konkretnych projektantów (szpilki od Manolo Blahnika!), czy styl (choćby romantycznej wielkomiejskiej księżniczki bądź ekscentrycznej pisarki), a nawet drinki (Cosmopolitan). Do języka weszły powiedzonka zasłyszane na ekranie (choćby „absofuckinglutely” – „absocholerutnie”), a niejedna ówczesna młoda osoba przyznawała, że wpływ na jej światopogląd i relacje miały dziewczyny z „Seksu”.
Dziś te ostatnie – także jako bohaterki kręconej po latach kontynuacji „Seksu”, serii „I tak po prostu” – stały się obiektem kpin, drwin i hate-watchingu, czyli oglądania dla nieprzyjemności. Publika, niczym Rzymianie oglądający potyczki gladiatorów, kciuk niegdyś podniesiony do góry dziś opuściła. Chociaż wcale nie chce, żeby serial zniknął – cały wic polega na tym, żeby znaleźć ujście dla negatywnych emocji.
Nie jest to zjawisko nowe, w sieci można znaleźć zestawienia seriali, które celują w zbieraniu nienawiści. Ale teraz osiąga nową skalę. Internet masowo, w tym pokolenie zetek, ogląda i oryginalny „Seks”, i uruchomioną w 2021 r. kontynuację głównie po to, aby drwić, wyśmiewać i budować piętrowe złośliwości.