Konkurs pełen zaskoczeń
Konkurs Chopinowski jest pełen zaskoczeń. „Klątwa pierwszego” nadal działa
Najpierw parę niespodzianek dla polskiej publiczności, które w rzeczywistości niespodziankami nie są. Po pierwsze: poziom konkursu. O tym, że będzie bardzo wysoki, było wiadomo właściwie już od czasu kwietniowych eliminacji. Po drugie: absolutna dominacja pianistów z Azji (przede wszystkim z Chin, ale też Japonii i Korei Południowej). I to już też nic nowego – tak było już cztery lata temu, tyle że w tym roku już na starcie mniej było osób ze „starego świata”.
Jedno i drugie jest efektem procesu rozwojowego widocznego już od dłuższego czasu. Co więcej, jedno z drugim się łączy. Rzecz w konfucjańskim etosie doskonalenia się, panującym (choć w różnym zakresie i odcieniach) w krajach azjatyckich, ale też w azjatyckiej diasporze w krajach Europy czy Ameryki Północnej, i w systemie nauczania. Dzieci często zaczynają uczyć się gry w wieku 4–5 lat, i to w wielkiej dyscyplinie. To sprawia, że są w stanie wcześnie opanować stronę techniczną gry do takiego stopnia, żeby w ogóle nie sprawiała problemu. My też znaliśmy przypadki cudownych dzieci, które wykazały talent odpowiednio wcześnie i posłano je na naukę muzyki jeszcze w wieku przedszkolnym. Weźmy choćby wielką Marthę Argerich, którą we wczesnym dzieciństwie jej pierwszy nauczyciel Vincenzo Scaramuzza na podstawie swojej nowatorskiej metody nauczył właściwie wszystkiego, jeśli chodzi o technikę, by później mogła już się zająć tylko muzyką, i przyniosło to, jak wiemy, oszałamiające efekty.
Można by domniemywać, że z artystami z Azji sprawa jest o tyle trudniejsza, że kultura europejska jest dla nich egzotyczna. Ale w rzeczywistości jest zupełnie inaczej: to my wciąż postrzegamy ich jako egzotycznych, a dla nich kultura europejska w ogóle taka nie jest, Chopina zaś przyjęto tam już od dawna za swojego.