Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kultura

Michał Urbaniak. Michaś. Wystarczyło kilka pytań, żeby rozpruł się worek z anegdotami

Michał Urbaniak Michał Urbaniak Piotr Kamionka / East News
Nasz człowiek na Manhattanie. Jedyny Polak, który grał z Milesem Davisem. Osobistość z telewizji, radia i gazet. Kompozytor, aranżer, aktor. Michaś.

20 grudnia polska kultura straciła kolejną wyjątkową osobę. Skrzypek i saksofonista Michał Urbaniak odszedł po kilku dniach w śpiączce w towarzystwie najbliższych. Jednak obserwując, jak informacja o odejściu artysty okupowała „jedynki” w wielu serwisach informacyjnych oraz zalała media społecznościowe naszego już mało jazzowego kraju, można było odnieść wrażenie, że tu stało się coś więcej.

Czytaj też: Michał Urbaniak. Niewiele mamy takich pokoleniowych karier

Znane nieznane

Znamy Urbaniaka jako legendę. Znamy opowieść o tym, jak w połowie lat 80. dostrzegł go sam Miles Davis, który miał krzyknąć: „Give me that fucking Polish fiddler” („Dajcie mi tego pieprzonego polskiego skrzypka”). Znamy z tego, że przyjeżdżał do Polski z płytami i występami, na których pojawiali się ciężkiego kalibru współpracownicy z USA, a jego koncerty przyciągały zarówno tłumy głodnych koktajlowego snobizmu, jak i tych wychowanych w klubach i na afirmujących wolność festiwalach, w które od zawsze jak tornado wdzierał się jazz.

Ale mało kto miał okazję śledzić jego losy i z łatwością podążać jego śladem. O ile te nagrywane w Polsce płyty dostępne były w latach 60. czy 70. od ręki (i po dziś dzień znajdziemy je w niemal każdym antykwariacie), o tyle zachodnie winyle dostępne były tylko w drugim i trzecim obiegu dla wybranych. Częściej można było o nich poczytać, niż faktycznie je usłyszeć. Nawet posttransformacyjny szturm wież stereo z odtwarzaczami CD, równolegle z masą oryginalnych i pirackich kompaktowych wznowień, pozostawił białe plamy.

Reklama