Fancluby Bollywoodu działają w niemal każdym większym mieście w Polsce. Zaczęło się od masowej popularności „Monsunowego wesela” i „Czasem słońce, czasem deszcz”. Dwa lata temu ruszył festiwal filmowy „Pociąg do Bollywood”, a chwilę później zaczęto organizować imprezy promujące Bollydance czyli Bolly taniec – podstawowy element przebojów kinowych z Indii. Bollyfani, jak wynika z ich wpisów internetowych, fascynują się indyjską kinematografią, bo daje im to, czego nie znajdują w kinie amerykańskim i europejskim: konflikt, dla którego zawsze znajdzie się właściwe rozwiązanie, tryumf miłości nad racjonalną kalkulacją, jasny podział na dobro i zło. Urzeka ich też baśniowa narracja oraz gra aktorów, którzy „wypowiadają swoje kwestie patrząc prosto w obiektyw kamery”. Co ciekawe, rzadko pojawia się w tych wyznaniach i płomiennych deklaracjach słowo egzotyka, a jeśli się zdarza, to przeważnie w polemikach, które bronią Bollywoodu przed zarzutami o „epatowanie egzotycznym kiczem”.
Niedawno firma szkoleniowa eConcept zleciła przeprowadzenie badań, które objęły ponad 6 tys. osób zarejestrowanych na dwóch polskich stronach internetowych przeznaczonych dla miłośników Bollywoodu. Okazało się, że typowy polski fan kina indyjskiego ma wykształcenie wyższe albo jeszcze studiuje, mieszka w dużym mieście, deklaruje znajomość kina światowego, ulubione filmy indyjskie ogląda po kilkanaście razy i potrafi rozróżnić od kilkunastu do kilkudziesięciu aktorów kina indyjskiego. Wśród bollyfanów zdecydowanie przeważają kobiety, średnia wieku nie przekracza 30 lat, zaś 20 proc. respondentów badania przynajmniej raz w roku wyjeżdża do Indii.
Polska nie jest wyjątkiem. Ta nowa fala mody na Indie objęła cały Zachód, a największymi rynkami dla produktów hinduskiej popkultury poza samym subkontynentem indyjskim są Wielka Brytania, Stany Zjednoczone, Kanada, Francja i Niemcy.