Wyobraźmy sobie, że doktor Burski kłóci się z Zosią. Ta grozi mu rozwodem, przez co przystojny doktor staje się roztargniony do tego stopnia, że nie zauważa zostawionego przez pomyłkę w ciele operowanego pacjenta (który ma się żenić tydzień później) wacika, po czym go zaszywa. Pod koniec odcinka popularnego serialu pacjent jest w stanie krytycznym (przez nieszczęsny wacik oczywiście). W kolejnej części „Na dobre i na złe" mieliśmy się dowiedzieć, czy pacjent przeżyje. Mija miesiąc, a on leży nadal w stanie krytycznym, bo scenarzyści zastrajkowali i nie ma komu dopisać happy endu.
W takiej właśnie sytuacji znaleźli się amerykańscy widzowie miesiąc temu. Od 5 grudnia członkowie Związku Zawodowego Pisarzy (Writers Guild of America) postanowili odłożyć pióra i laptopy na bok, do odwołania. Wszystko dlatego, że umowy, jakie z nimi zawarto, są przestarzałe i nie biorą pod uwagę zysków ze sprzedaży DVD, a zwłaszcza dystrybucji internetowej. W rezultacie więc wielkie sieci telewizyjne zarabiają a pisarze nie mają z tego złamanego centa. Tymczasem amerykańscy producenci tłumaczą się, że wcale nie mają tak wielkich zysków z dystrybucji internetowej.
Scenarzyści postanowili wynegocjować dla siebie lepsze warunki niż te, ktore im zapewniono w 1988 roku. Prowadzili wtedy strajk z podobnego powodu - nie uwzględnienia ich w podziale zysków za powtórki popularnych seriali, ani sprzedaży seriali za granicę czy na wideo.
Z początku nie było jeszcze tak źle - scenariuszy na półkach wielkich studiów filmowych i telewizyjnych jest bez liku, tylko wybierać i przebierać. Jednak nie ma komu ich poprawić, zainscenizować, poprzerabiać. W praktyce więc pokazane mogą zostać tylko programy, które są już nakręcone, a to oznacza, że kiedyś odcinków zabraknie. Właściwie już się tak stało - najpopularniejszym serialom ABC i NBC („Gotowe na wszystko", „Zagubieni", „Grey's Anatomy", „30 Rock") materiału starczyło ledwie na miesiąc.