Rodzina Diossosa żyje w nędzy. Ojciec chłopca zginął w pożarze, ojczym – szuler i pijak – jest łapaczem niewolników, a więc wykonuje jeden z najbardziej podłych i pogardzanych wśród Koryntian zawodów. Bywa, że i Diossos przyniesie do domu kilka marnych oboli, gdy załapie się do czyszczenia statków, ale zdarza się to od święta. Ale chłopak wyróżnia się spośród rówieśników, gdyż pięknie gra na flecie (ta umiejętność ocali mu zresztą życie) oraz jest jedynym, któremu udało się poskromić Argosa – olbrzymiego psa, należącego do wyjątkowo wrednej postaci, pozbawionego wszelkich skrupułów młynarza Terpnosa.
Pewnego dnia do Koryntu przybywają zawodnicy startujący w igrzyskach istmijskich (jednych z większych w tradycji helleńskiej), a w domu Diossosa zatrzymuje się Polinik – młody biegacz z Miletu. Nasz główny bohater obserwuje dramatyczny wyścig, zakończony zwycięstwem Polinika, który jednak popada w tarapaty, wdając się w konflikt z wpływową koryncką rodziną, i musi ratować się ucieczką. Rejterada ta tym bardziej jest mu nie na rękę, że zapałał uczuciem (z wzajemnością) do siostry Diossosa – pięknej Euklei.
Kłopoty nie są zresztą specjalnością tylko Polinika. Oto bowiem podstępny Terpnos doprowadza do uwięzienia rodziny Diossosa. Nieszczęśnikom grozi, że staną się niewolnikami, jeśli ktoś nie spłaci długów zaciągniętych przez ojczyma. Chłopcu udaje się uciec i – przy wydatnej pomocy psa Argosa – przywołać na ratunek Polinika, co potęguje tylko wściekłość bogatych Koryntian.
Jakkolwiek na pierwszym planie „Diossosa” czytelnik ma do czynienia z igrzyskami, biesiadami, brawurowymi ucieczkami i krwawymi pojedynkami, a więc tym sztafażem, który wydaje się oczywisty w przypadku literatury przygodowej, odwołującej się do historii starożytnej, to jednak książka Witolda Makowieckiego traktuje o czymś więcej.