Kino węgierskie? No, znamy jakichś klasyków, Jancsó, może Szabó. Jest Marta Mészáros, w końcu żona Jana Nowickiego. Ale nowe kino węgierskie? Ach, przecież "Kontrolerzy", ten hit nowej UE, czarna komedia o kanarach z budapeszteńskiego metra zaprawiona szczyptą muzyki techno. Tymczasem bywalcy festiwali dobrze wiedzą, że ostatnio kino węgierskie ma się świetnie, powstają tam odważne formalnie i treściowo, a przede wszystkim: poruszające filmy. Wymienią nazwiska Attili Janischa czy György Pálfiego. Warto o tym pamiętać, chodząc do kina na amerykański second hand czy zachodnioeuropejską konfekcję. A najbardziej warto pojechać do Budapesztu. No i przy okazji wiedzieć, że Węgrzy właśnie obchodzą stulecie istnienia kinematografii. Pierwszy film nakręcono na... dachu kina Urania, filmowego pałacu zbudowanego w 1899 roku. Kino to działa do dziś, a operowe wnętrza przypominają o splendorze i magii, jaką niegdyś cieszyła się Dziesiąta Muza. Ale jest jeszcze jeden powód do chwały.
Raz do roku, na przełomie stycznia i lutego, odbywa się w stolicy impreza zbierająca wszystkie rodzime produkcje i promująca je wobec gości z za granicy. Magyar Filmszemle, Węgierski Tydzień Filmowy ma także sekcję konkursową (w kategoriach filmów dokumentalnych, naukowych, krótkometrażowych i eksperymentalnych oraz fabularnych). Pokazy odbywają się w od rana do nocy w paru salach multipleksu oraz kilku kinach artystycznych. Dla obcokrajowców przygotowano tłumaczenia francuskie i angielskie na żywo, drugie śniadania i wieczorne imprezy. Opieka, uczynność i uprzejmość organizatorów wobec gości - ujmująca. To wszystko zasługa Magyar Filmunio, powołanej m.in. właśnie do promocji filmu węgierskiego w świecie.