Soulservice to istniejący od 2005 roku kolektyw didżejski, który stawia sobie za cel promowanie muzyki funk i soul w Polsce. Tworzą go didżeje Burn Reynolds, Cpt.Sparky, Misty i Papa Zura. Wspólnie, własnymi siłami i bezinteresownie wydali już dwie płyty stanowiące antologię polskiego funku z lat 60. i 70. Na przełomie marca i kwietnia ma ukazać się trzecia płyta z serii nazwanej po prostu „Polish funk", przypominającej utwory największych polskich muzyków, w tym Andrzeja Zauchy, Alibabek, Czerwonych Gitar i wielu innych - może mniej znanych, lecz nie mniej zasługujących na uznanie.
Jak doszło do tego, że wydaliście już dwie płyty „Polish funk", a trzecia jest w drodze?
Papa Zura: Wszyscy od lat zajmujemy się szukaniem dobrych nagrań funkowych i soulowych i okazuje się, że pojawiały się takie również w Polsce. Chcieliśmy przygotować taki zestaw, który mógłby reprezentować na świecie polską scenę funkową.
Misty: Już dawno odkryliśmy, że producenci wykorzystują niektóre polskie utwory do sampli i że jest duże zainteresowanie taką muzyką także na Zachodzie. My tutaj mamy lepszy dostęp do oryginalnych płyt, które można gdzieś jeszcze wyszukać, natomiast za granicą nie mają do nich dojścia, dlatego polskie płyty z tamtych lat osiągają wysokie ceny i są dość rzadkie. Postanowiliśmy zatem wydać taką płytę dla kolekcjonerów i ludzi, którzy lubią muzykę z płyt winylowych - reedycję, na wzór reedycji europejskich i amerykańskich, by pokazać światu, że też mamy czym się pochwalić.
Burn Reynolds: Płyty ukazały się dzięki Polskim Nagraniom, choć w sumie już dwa lata wcześniej zbieraliśmy się do wydania czegoś takiego. Najpierw mieliśmy plan, by wypuścić to za granicą. Wydawało nam się, że w Polsce byłoby to zbyt skomplikowane, choćby dlatego, że nie ma konkretnej wytwórni, która zajmowałaby się takimi rzeczami. Nie myśleliśmy na początku o Polskich Nagraniach, w ogóle nie wpadliśmy na to, żeby zapytać u źródeł. Byliśmy na rozmowie miedzy innymi w Kayaxie (wytwórnia Kayah - przyp. aut.), ale tam uznali, że to zbyt niszowy projekt. Później przypadkiem odkryłem, że Polskie Nagrania wydają winyle. Postanowiliśmy do nich uderzyć... No i się udało.
Co spowodowało, że zdecydowaliście się wydać płytę zawierająca oryginalne utwory zamiast składanki z remiksami tych piosenek?
Misty: Chcieliśmy wydać reedycję oryginalnych utworów, bo to bardzo dobra muzyka. Polska muzyka z lat 60. i 70. kojarzy się głównie z mocną sceną jazzową i jakąś tam sceną popową, natomiast gdzieś między tymi scenami zdarzało się, że producenci jazzowi grali dla artystów popowych i bardzo często nagrywali dobre rzeczy inspirując się muzyką ze świata, także funkiem. Oczywiście ta muzyka ma swój specyficzny klimat, nie jest to typowy funk, taki jak ze Stanów. Ma swój polski sznyt.
Burn Reynolds: Chcieliśmy też wydać coś innego niż zagraniczne wytwórnie, jak Cosmic Sounds czy Compost, który wypuścił płytę „Polish jazz".
Papa Zura: Jest taki cichy plan, żeby zrobić płytę z remiksami, ale najpierw chcieliśmy wydać oryginały, które w większości wznowień nie były zremasterowane i są dostępne tylko na jakichś starych płytach leżących pod warstwą kurzu w komisach. Wiele z utworów, które wybraliśmy nigdy nie wyszło na płytach, jedynie na pocztówkach dźwiękowych czy kasetach. Chodziło nam o to, żeby przygotować antologię muzyki polskiej inspirowanej czarną muzyką i zamknąć to w jednej całości, bo albumy, z których pochodzą te numery nie są w całości funkowe, zazwyczaj to pojedyncze fragmenty, pojedyncze numery, które dopiero wtedy odbierasz jako muzykę funkową, jeśli masz je podane w takim zestawieniu.
Burn Reynolds: Polskie Nagrania popierają pomysł wydania płyty z remiksami, na której udzieliliby się nie tylko polscy producenci, ale tez zachodni, między innymi Smooth, wydający dla Acid Jazz Records.
Jak wyglądała selekcja? Czy nagrania pochodziły z waszych prywatnych zbiorów?
Burn Reynolds: Pierwsza płyta w całości powstała z utworów pochodzących z naszych prywatnych zbiorów, przyszliśmy do Polskich Nagrań w zasadzie z gotowym projektem. A potem w miarę możliwości sięgaliśmy do ich archiwum. Doboru dokonaliśmy we własnym gronie, były dyskusje nad wieloma utworami, niektóre nie przeszły jednomyślnie, były zastrzeżenia, nawet co do utworów, które ostatecznie znalazły się na płycie...
Papa Zura: Strasznie się kłóciliśmy. Niby jest demokracja, ale jest też na przykład Kapitan Sparky (czwarty członek kolektywu - przyp.aut.), który ma 205 centymetrów wzrostu, no i rożnie bywa... [śmiech]
Misty: Oczywiście nie mogliśmy wrzucić wszystkiego, co byśmy chcieli na płytę, bo po pierwsze byłaby to najdłuższa płyta w historii muzyki, a po drugie sytuacja prawna niektórych utworów jest skomplikowana. Część utworów, które musieliśmy odrzucić podczas pracy nad pierwszą płytą znalazło się na drugiej lub będzie na trzeciej, która ukaże się pod koniec marca. W zasadzie cała płyta jest naszym dziełem - zebraliśmy listę utworów, Sparky zaprojektował okładkę, moi znajomi z Londynu robią dystrybucję na Europę i Japonię, Dusty Groove odpowiada za dystrybucję w Stanach... A całe przedsięwzięcie finansują Polskie Nagrania, załatwiają wszystkie kwestie prawne, czego nie bylibyśmy w stanie zrobić sami.
Jak wasza płyta jest odbierana poza granicami Polski?
Burn Reynolds: Nie najgorzej. W Dusty Groove w pierwszym dniu sprzedali aż 51 płyt.
Misty: Mamy bardzo dobre recenzje ze sklepów internetowych, z bardzo znanych miejsc jak Picadilly Records; odbiór jest bardzo dobry, jak na taki rodzaj muzyki oczywiście, która z założenia nie jest super popularna. Jesteśmy zadowoleni przede wszystkim z odzewu jaki mamy od ludzi, najwyraźniej im się podoba.
Czy gracie też poza Polską?
Misty: Ja tak, ale to dlatego, że za granicą mieszkam! [śmiech] - („w cywilu" dj Misty jest specjalistą od inżynierii wodnej i pracuje w Wielkiej Brytanii - przyp. aut.). Jesteśmy też zrzeszeni w agencji Bureau 45, która załatwia nam granie za granicą. Chłopaki byli już w Hamburgu w klubie Mandarine Casino i w Heidelbergu na festiwalu Enjoy Jazz Festival. Nie jest to może jakieś wielkie tournee, ale coś się dzieje.
Jak wpadliście na pomysł wydania takiej płyty? Funk kojarzy się raczej z Princem, niekoniecznie ze Zdzisławą Sośnicką...
Papa Zura: Zdzisława Sośnicka jest może mało funkowa sama w sobie, ale nagrała płyty, których producentem był Janusz Koman... On był takim dosyć „przytomnym" człowiekiem w tamtym czasie, orientował się, co się dzieje na świecie i zrobił jej aranże, które jakoś tam nawiązywały, inspirowały się muzyką amerykańską.
Misty: Tak... Dlatego nasza płyta ma tytuł „Polish funk", wskazujący na to, że jest to „funk w cudzysłowie", który ma swój słowiański charakter i jest inny.
Burn Reynolds: To jest taka nadinterpretacja. W Polsce nie było takiej sceny funkowej jak w Ameryce, raczej byli to artyści którzy nagrywali jeden, dwa utwory, które miały inne brzmienie. Można powiedzieć, że nie było de facto zespołów funkowych tylko artyści, do których docierała ta muzyka i postanawiali nagrać jeden numer.
No właśnie - nie jest to raczej popularna muzyka. Jak zatem wy doszliście do słuchania funku?
Misty: Myślę, że u mnie to wszystko wyszło od hip-hopu, z sampli. Zainteresowałem się skąd wzięła się muzyka wykorzystywana przez producentów i dotarłem do funku. Potem zacząłem grzebać w polskim jazzie i breaku - muzyce, która była też wykorzystywana przez zagraniczne gwiazdy, choćby przez Bestie Boys, Dr. Dre, czy The Chemical Brothers. Zauważyłem, że w trakcie poznawania tej muzyki horyzonty się poszerzają. To jest jak z jedzeniem - niektórych smaków trzeba się nauczyć.
Burn Reynolds: W moim przypadku było podobnie, bardzo często się okazywało, że te utwory, które najbardziej mi się podobały, to były sample, Bestie Boys samplowali Urbaniaka, Chemical Brothers „Bema pamięci żałobny rapsod" Niemena, chcieli nawet wysłać honorarium za wykorzystanie tekstu autorowi - Norwidowi... Gdzieś się te numery pojawiały. Nie ukrywam, że zainteresowanie polską muzyką na Zachodzie też nas trochę zmobilizowało do zrobienia czegoś na kształt antologii polskiego groovu. Wjechali nam na ambicję. [śmiech]
Czy macie swoje ulubione numery na tych płytach?
Burn Reynolds: Bardzo lubię Big Band Katowice - oba numery, które się pojawiły, jeden na pierwszej płycie drugi na limitowanej siódemce (singlu siedmiocalowym - przyp. aut.). Są świetne, nie odbiegają poziomem od muzyki amerykańskiej. Bardzo też lubię Piotra Figla, na pierwszej płycie pojawił się numer z jego pierwszej płyty - „Piotr", „Dyplomowany galernik" z okresu jazzowego artysty. Na drugiej płycie jest też jego numer z Andrzejem Zauchą - „Księżniczka mego serca".
Papa Zura: Chyba numer który wyszedł tylko na singlu winylowym i nie ma go na albumach, utwór Ergo Band „Zmienność myśli", instrumentalny kawałek.
Misty: A ja chyba nie ma takiego, wszystkie są ulubione.
Dlaczego ta muzyka przeszła zapomniana? Młodsze pokolenie nie ma szans w ogóle tych piosenek kojarzyć, bo nawet ich rodzice w większości ich nie słuchali.
Burn Reynolds: Ludzie znają „naszych" artystów, ale z zupełnie innego repertuaru. Na przykład Alibabki kojarzone są jako zespół udzielający się tylko w chórkach, a one wydały świetną płytę „Zagrajmy w kości jeszcze raz", na której jest bardzo dużo aranżacji funkowych i zupełnie nieznane numery. To mocny jazzowy skład w wydaniu rozrywkowym.
Utwory wybrane przez nas często pojawiały się na płytach, na których były inne utwory, które zostały hitami i utkwiły ludziom w pamięci. Tak było na przykład z Czerwonymi Gitarami - na naszą składankę wszedł numer instrumentalny „Coda", w pewnym sensie nie przystający do Czerwonych Gitar. Ukazał się na jednej płycie z „Ciągle pada" -utworem który znają wszyscy. Zresztą to jest jedyny hit z tej płyty, całość jest w innym stylu i może dlatego nie stała się sukcesem - widać ludzie potrzebowali klasycznej płyty w wydaniu Czerwonych Gitar, a nie jakichś szaleńczych improwizacji na moogu. W Polsce dominował wtedy rock and roll i wszyscy słuchali Elvisa Presleya, czasem tylko docierali jakąś pokrętną drogą do innych nagrań. Teraz my pokrętną drogą docieramy do nich.
Na koniec to, od czego może powinniśmy zacząć: jak wytłumaczylibyście laikowi czym jest funk?
Burn Reynolds: To, co w muzyce funkowej najlepsze, to fakt, że nadaje się do tańczenia i nie jest jakoś przesadnie absorbująca, a jest to zarazem muzyka, której nadal dobrze się słucha nie tańcząc. Teraz dużo gra się w klubach muzyki, która jeśli nie wciągnie cię na parkiet, to ciężko przy niej wytrzymać choćby pół godziny. Nic w niej nie ma, jest pusta, jest tylko sam rytm, też średnio skomplikowany i ciekawy, całość na dłuższą metę jest wciągająca jak słuchanie włączonej pralki. A w funku jest wszystko - melodia, aranż... Choć nie każdy potrafi odnaleźć jego piękno, co też rozumiem.
Misty: Trudno to zdefiniować. Sparky ma swoją definicję związaną z rytmem, dla mnie jest to najlepsza muzyka do tańca.
Papa Zura: Ja bym nie tłumaczył. Wolałbym puścić kilka fajnych numerów.
***
Trzecia płyta z serii „Polish funk" ukaże się na przełomie marca i kwietnia. Więcej informacji o płycie oraz najbliższych imprezach z udziałem kolektywu znaleźć można na stronie http://www.soulservice.pl/ lub http://www.myspace.com/soulservicedjteam