Ateneum należy przewietrzyć, tchnąć w zespół nową energię, zaprosić reżyserów z wizją, zmienić repertuar. Wydaje się, że tę rewolucję przeprowadzić może tylko ktoś z autorytetem, doświadczeniem, energią i odwagą cywilną Izabelli Cywińskiej.
– Zawsze miałam wodzowskie skłonności: byłam wójtową w klasie, kapitanem drużyny koszykarskiej, pewnie stąd też to moje dyrektorowanie. Pamiętam, jak dostałam polecenie wystawienia „Przepióreczki” Żeromskiego, siedziałam nad egzemplarzem sztuki i modliłam się, żeby mi się spodobała, zainteresowała mnie, a tu nic. I wtedy postanowiłam, że dłużej tego nie wytrzymam i wezmę teatr.
Był 1970 r., 35-letnia Cywińska do Teatru im. Bogusławskiego w Kaliszu przyszła z własnym zespołem: aktorami tuż po szkole, wśród nich była Halina Łabonarska, Janusz Michałowski (mąż reżyserki), Henryk Talar i Wiesław Komasa, oraz reżyserami z grupy, którą rok wcześniej krytyk Jerzy Koenig nazwał „młodymi zdolnymi”: Maciejem Prusem i Helmutem Kajzerem. – Teraz nie byłoby mnie stać na tak brutalną rzecz, jaką tam zrobiłam: zwolnienie całego zespołu (na swoje usprawiedliwienie dodam, że wszystkim załatwiłam pracę w innych teatrach). Ale to był harcerski okres w moim życiu. Uważałam, że można stworzyć zespół, który ma podobne poglądy na sztukę i na rzeczywistość. Tworzyliśmy rodzaj komuny artystycznej.
– Cywińska ma intuicję, słyszy podobnych ludzi i buduje z nich zespół – tłumaczy strategię swojej wieloletniej szefowej Wiesław Komasa. – Lubi młodych aktorów w typie Janka Muzykanta: z talentem i pasją, w których trzeba zainwestować, a oni zwrócą z nadmiarem. Szybko takim pasjonatom mówi, że najwyżej ceni pasjonatów-profesjonalistów. Już wtedy miała wykrystalizowane poglądy na teatr: dobra literatura (głównie XX-lecie międzywojenne i klasyka rosyjska), wierność autorowi, wyraziste środki sceniczne.