Przypominamy jednego z najlepszych jazzmanów, pierwszą prawdziwą supergwiazdę muzyki XX wieku. Jego barwny image tylko dodawał uroku piosenkom.
Podobno złożono go do grobu z piersiówką whisky, podobno planował ślub z Marilyn Monroe, podobno miał konszachty z mafią, a Johnny Fontane z "Ojca chrzestnego" Maria Puzo to jego odbicie. Na pewno piosenki i wibrujący głos tego muzycznego gangstera, słodkiego dżentelmena usuniętego ze szkoły, wywołują uśmiech w sercu. W 1954 roku odebrał Oskara za rolę w filmie "Stąd do wieczności". Czterokrotnie żonaty (Nancy Barbato, Ava Gardnem, Mia Farrow, Barbara Blakely Marx). Taraborrelli pisał o nim: „niewolnik własnych namiętności", „brylant: z wierzchu pełen blasku, w środku ze skazami". Jedna z jego kobiet powiedziała, że nikt nie kochał Franka bardziej niż Frank. Znakami firmowymi Sinatry stały się figlarny, szeroki uśmiech, zalotne spojrzenie i dodający gracji kapelusik, noszony na bakier.
Sinatra pochodził z muzykalnej rodziny. Jego idolem był Bing Crossby. Wraz z Peterem Lawfordem i Joey'em Bishopem założył grupę Rat Pack. Najpierw występował w małych lokalach w New Jersey - śpiewał z wdziękiem (kłamał też z wdziękiem), wyraziście, swobodnie, jakby szeptał do ucha. Pokazał, że muzyka to domena serca, że niesie pocieszenie, może być mocna i wysublimowana zarazem. Pokazał także, jak można śpiewać z wyobraźnią - melancholijnie, zalotnie, ciesząc się, przytulając dźwiękiem, jak w "Embrace me".
W 1994 roku otrzymał Nagrodę Grammy dla Legendy Muzyki. Wręczył mu ją Bono z U2 i powiedział o nim wówczas: „charakterystyczny, jak Statua Wolności".