Latem 1959 r. cała Polska razem z Haliną Kunicką śpiewała: „Lato, lato, lato czeka/razem z latem czeka rzeka”. Ta piosenka, towarzysząca notabene filmowi „Szatan z siódmej klasy”, stała się jednym z pierwszych w historii wakacyjnych przebojów. Kilka lat potem Czerwone Gitary relacjonowały „Historię jednej znajomości” o plaży i spacerach na molo, i psie, który „»Głos Wybrzeża« w pysku niósł”. Później wszyscy przeżywali „Wakacje z blondynką” Macieja Kossowskiego i spacerowali po dzikiej plaży ze Stanem Borysem. W latach 70. megahitem lata była „Małgośka” Maryli Rodowicz, a dekadę później „Cykady na Cykladach” Maanamu. U zarania III RP, w 1991 r., witaliśmy lato „Mydełkiem Fa”, przy czym jedni wiedzieli, że był to pastisz disco polo, inni, czyli większość, niekoniecznie. Dużo było takich piosenek. Było ich dużo całkiem do niedawna, były nie tylko udanymi piosenkami, ale wręcz budowały fonosferę wakacji, i każdy, kto żyje odpowiednio długo na tym świecie, często kojarzy wakacje danego roku z jakąś piosenką.
Dziś Łukasz Zagrobelny i Ewelina Flinta śpiewają „Nie kłam, że kochasz mnie”. Często słyszy się tę piosenkę w radiu i pewnie mogłaby być przebojem lata, gdyby nie fakt, że powstała na potrzeby filmu „Nie kłam kochanie”, który premierę miał w marcu. Jest „Ławka” Formacji Nieżywych Schabuff, ale nie umywa się do dawnego hitu „Lato”. „Piękniejsza” K.a.s.y. też mogłaby się znaleźć w tej kategorii, skoro jednak pojawiła się w kwietniu, bardziej pewnie chodziło o wiosnę niż lato. Nawet „Premiery” festiwalu opolskiego przeszły bez echa, a przecież zawsze był to koncert, po którym rozgłośnie radiowe nie dawały spokoju, puszczając przez całe wakacje nagrodzone hity. Cóż takiego się stało, że producenci, autorzy i wykonawcy zignorowali kanikułę?
Prezenter muzyczny „Teleexpressu” Marek Sierocki uważa, że jednym z ważniejszych powodów jest międzymedialna konkurencja. – Kiedyś patent na przeboje wakacyjne miało „Lato z Radiem” – mówi Sierocki – ale dziś trwa ostra rywalizacja między kilkoma rozgłośniami na pasma przedpołudniowe i każda stacja więcej uwagi skupia na zachowaniu własnego profilu niż na lansowaniu wakacyjnych hitów. Jeśli piosenkę Zagrobelnego i Flinty promuje Zetka, wiadomo, że inne radio jej nie weźmie. Zresztą, stacje komercyjne i tak nadają głównie piosenki zagraniczne.
Rozgłośnie prywatne żyją tak zwanymi playlistami, czyli z rzadka modyfikowanymi zestawami przebojów, które mają odpowiadać muzycznemu formatowi stacji i zawierać przede wszystkim piosenki już znane. W tej sytuacji nie ma różnicy, czy coś się gra latem, wiosną czy jesienią. Dziennikarz muzyczny Hirek Wrona mówi, że przebój wakacyjny był zawsze zjawiskiem specyficznie polskim, a to, że dziś znajduje się w zaniku, jest efektem zarówno polityki redakcyjnej rozgłośni radiowych, jak i, ciągle jeszcze, strategii dużych koncernów płytowych, którym bardziej zależy na promocji piosenek zagranicznych. Nowa polska muzyka ma niewielkie szanse, bo zwykle jest wydawana przez małe wydawnictwa albo prywatnie przez samych wykonawców.
Andrzej Paweł Wojciechowski i Małgorzata Maliszewska, właściciele firmy fonograficznej MJM Music, nie martwią się jednak tą sytuacją. Ich zdaniem, nie ma dziś czegoś takiego jak przebój lata, bo piosenka po prostu jest albo nie jest przebojem, niezależnie od pory roku. Zeszłego lata, akurat tak się złożyło, że wielkim wzięciem cieszyła się piosenka zespołu Feel „Chodź tu do mnie”. Według Wojciechowskiego i Maliszewskiej, czystym przypadkiem było, iż utwór trafił do radia w maju, a potem zakwalifikował się do finału festiwalu w Sopocie, więc, owszem, był grany przez całe lato, ale tak naprawdę stał się przebojem całego roku.
Zauważmy, że teraz mamy aż trzy festiwale w Sopocie, nie licząc innych imprez muzycznych, których na letnie miesiące przypada grubo ponad sto. Trudno sobie wyobrazić, by tak bogaty jak dziś rynek koncertowy miał być okazją promocyjną dla kilku zaledwie czy nawet kilkunastu nowych piosenek.
Warto jednak zastanowić się, czy nie jest przypadkiem tak, że mamy do czynienia ze znamiennym przesunięciem punktu ciężkości z piosenki na tak zwany event, czyli wydarzenie muzyczne. Wysiłek promocyjny i rozgłos medialny dotyczą dziś nie poszczególnych piosenek, ale całych imprez. Zawsze ważna jest obecność gwiazdy, ale gwiazdę traktuje się jak markę – wiadomo, czego się mamy po niej spodziewać, bo ją znamy, a to, czy zaśpiewa piosenkę premierową, nie jest aż tak istotne.
Kiedyś amerykańscy medioznawcy często powtarzali, że telewizja jest piątą porą roku, ponieważ stanowi rzeczywistość swojego rodzaju i potrafi kreować fakty, a nie tylko je relacjonować. Dziś to samo możemy powiedzieć o muzyce popularnej. Jej rynek funkcjonuje wedle specyficznych zasad, czego efektem staje się między innymi detronizacja przeboju sezonowego. Z jednej strony są wielkie gwiazdy-marki, których repertuar ma charakter niemal już ponadczasowy, z drugiej zaś jest mnóstwo krótkodystansowców, którym zdarza się na moment zainteresować publiczność, jednak ten moment bywa nawet krótszy niż jedna pora roku. Tego lata Doda przegrała z Feelem w opolskim konkursie Superjedynek. Ten pojedynek był sam w sobie tematem dla tabloidowych mediów, ale kto potrafi zanucić ową przegraną piosenkę Dody? I to jest właśnie ilustracja owego krótkiego dystansu.
Cóż, pozostaje pogodzić się z tym, że do mody na letnie przeboje pewnie już nie wrócimy. Tak przecież jest na zachodnim rynku muzycznym, do którego standardów nasi estradowcy usiłują się dostosować. Owszem, i na Zachodzie zdarzały się hity w rodzaju „Sunshine Reggae”, ale należały do wyjątków. U nas jednak zmiana ta ma wszelkie znamiona kryzysu. Traci na popularności nie tylko sztandarowa audycja radiowej Jedynki, czyli „Lato z Radiem”, ale nawet Festiwal Piosenki Polskiej w Opolu.
Co gorsza, wydaje się, i to nie tylko letnią porą, że mamy w ogóle coraz mniej piosenek, których melodię dałoby się zapamiętać, a to już świadczy o kryzysie kompozytorskich talentów. Co prawda, wspominany tu zespół Feel śpiewa ostatnio: „pokonam siebie, udowodnię, że można lepiej”, ale cóż z tego, skoro nie śpiewa lepiej niż przed rokiem.