Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kultura

Puste okna

Przez niemal cały XX w. pisarze i intelektualiści odgrywali istotną rolę w krajach europejskich. Dlaczego po 1989 r. przestali być głosem sumienia?

Gdy Polska w 1918 r. odzyskała niepodległość, na Zamku Królewskim zamieszkał Stefan Żeromski. Ale II Rzeczpospolita nie była republiką poetów. Pierwszego prezydenta zastrzelił nieudany malarz. Drugiego w 1926 r. usunął Marszałek, po którego śmierci rządzili pułkownicy, a endecka opozycja zerkała na wzorce wypracowane przez Mussoliniego. „Wiadomości Literackie” miały w porównaniu choćby z „Rycerzem Niepokalanej” nakład minimalny. Niemniej liberalna inteligencja zmieniła Polskę. Żeromski nie sprawował rządu dusz, ale jako praeceptor poloniae cieszył się powszechnym uznaniem, a jego „Przedwiośnie” – gorzki bilans pierwszych lat wolności – wywołało wśród inteligencji powszechną debatę. Również PRL nie była republiką poetów, choć niejeden pisywał panegiryki na cześć nowej władzy, Bierut demonstracyjnie rozmawiał z Marią Dąbrowską, Kliszko uchodził za wielbiciela poezji Norwida, a Jarosław Iwaszkiewicz miał za Gierka pogrzeb państwowy.
 

Można się spierać, czy republiką poetów była powojenna „Francja mandarynów” z Andre Malraux u boku de Gaulle’a, ze sporami Alberta Camusa i Raymonda Arona z Jean Paul Sartre’em. Albo Włochy z niegdyś modnym, a dziś kompletnie zapomnianym Alberto Moravią. Czy Anglia z Haroldem Pinterem i swymi angries – młodymi gniewnymi – od „Samotności długodystansowca” czy „Smaku miodu”. Nie były nią Niemcy zachodnie, w których politycy nazywali takich pisarzy jak Günter Grass czy Rolf Hochhuth pinczerami i muchami plujkami.

A jednak przez niemal cały XX w.

Polityka 35.2008 (2669) z dnia 30.08.2008; Kultura; s. 52
Reklama