Michał Żebrowski ma w naszym show-biznesie specjalny status. Z jednej strony popularnością dorównuje telenowelowym gwiazdkom, choć w telenowelach programowo nie występuje. Jako odtwórca ról Jana Skrzetuskiego i pana Tadeusza stał się ulubieńcem kolorowych magazynów, zdobywcą tytułu Najpiękniejszego Polaka 2004 r. pisma „Viva!”. Z drugiej – sprawia wrażenie, że nie interesuje go popularność dla niej samej, a raczej używa mediów i rozpoznawalności, którą dają okładki i rozkładówki, do wyższych celów. Skargę jednej z dziennikarek, że dwukrotnie odmówił jej wywiadu, skwitował stwierdzeniem, że dzięki temu jest dla niej cenniejszy. Do innej sam zgłosił się z propozycją wywiadu, gdy zbliżała się premiera jego kolejnego spektaklu, bo „szkoda byłoby, gdyby wartościowa rzecz przepadła z braku reklamy”.
Lubi powtarzać, że jest z pokolenia, które jedną nogą tkwi w komunizmie, drugą już w kapitalizmie. I za pomocą metod współczesnego marketingu kreuje się na wyznawcę konserwatywnych wartości, tak w życiu, jak i w sztuce. „Teatr, który tworzymy, jest powrotem do pełnego poszanowania tekstu. Można oczywiście biegać nago po scenie, można używać rynsztokowego słownictwa, ale najpierw trzeba sobie postawić pytanie, czemu to ma służyć. Mnie taki teatr nie interesuje” – deklarował przy okazji występu w „Ryszardzie II” w reżyserii Andrzeja Seweryna.
Za to chętnie wpisuje się w ciąg tradycji dawnego teatru, a swoich szkolnych profesorów: Gustawa Holoubka, Zbigniewa Zapasiewicza, Annę Seniuk, Mariusza Benoit, tytułuje mistrzami. I z uporem obstaje przy archaicznie brzmiących w dobie tańców na lodzie wartościach – profesjonalizmie i skromności.
Warszawiak z Krakowskiego Przedmieścia. Dziadek był posłem na Sejm II RP z ramienia Stronnictwa Chrześcijańskiej Demokracji i członkiem Rady Jedności Narodowej.