Wszystko zaczęło się od muzycznych fascynacji młodego berlińczyka. W 1925 r. 16-letni Alfred Lion wybrał się na koncert orkiestry Sama Woodinga i nagle zrozumiał, że dla jazzu mógłby poświęcić wszystko. Niecałe trzy lata później był już w Nowym Jorku. Pracował w dokach, sypiał w Central Parku, ale liczyło się tylko to, by być jak najbliżej ulubionej muzyki. Po paru latach zaczął pracować przy nagraniach płytowych. W grudniu 1938 r. w Carnegie Hall Lion przysłuchiwał się koncertowi dwóch gwiazd boogie woogie, pianistów Alberta Ammonsa i Meade’a Lux Lewisa, których dwa tygodnie później zaprosił do swojego nowojorskiego studia. Artyści musieli się zadowolić jednym fortepianem, grali na nim na przemian, a gdy sesja dobiegła końca, Alfred Lion obwieścił, że zarejestrowana muzyka będzie pierwszym produktem powstałej właśnie wytwórni Blue Note Records.
Wkrótce do Liona dołączył jego dawny kolega z dzieciństwa Francis Wolff, fotograf i późniejszy autor charakterystycznych okładek płyt Blue Note, który zdobył miejsce na ostatni przed wojną rejs z Niemiec do Ameryki. Gdyby się nie udało, Wolff, ze względu na żydowskie pochodzenie, podzieliłby zapewne los ofiar Zagłady. Nawiasem mówiąc, to samo dotyczyło Liona. W ten sposób dwaj niemiecko-żydowscy imigranci przyczynili się do powstania wielkiej legendy jazzu.
Pod prąd komercji
W końcu lat 30. jazz był już w Ameryce traktowany jako ważny i dynamicznie rozwijający się segment show-biznesu. Zwłaszcza w Nowym Jorku mało kto kojarzył tę muzykę z etniczną murzyńską niszą z południa Stanów. Wczesny, nowoorleański jazz bywał jeszcze wykorzystywany w rewiach dla mało wybrednej publiczności, ale do głosu dochodziły nowe nurty ze swingiem i boogie woogie na czele. Te odmiany jazzu wywoływały wówczas wrażenie podobne do wybuchu rock’n’rolla półtorej dekady później.