O „Blue Jasmine” można powiedzieć wszystko, tylko nie to, że jest seryjną komedią, do jakich nas ten autor przyzwyczaił. Po wielu latach kręcenia w Europie miłosnych fars podszytych zwątpieniem w trwałość męsko-damskich związków Allen powrócił do Ameryki. Odmieniony, z wyostrzonym, klasowym spojrzeniem na rzeczywistość, co jak na 78-letniego neurotyka już samo w sobie wydaje się mało prawdopodobne. W „Blue Jasmine” autor opowiedział niewiarygodnie smutną historię o krachu złudzeń Amerykanów żyjących na kredyt i Ameryki leczącej kaca po piramidach finansowych Bernarda Madoffa.
W świat zawiedzionych nadziei i gospodarczej zapaści wprowadza niemłoda, bujająca w obłokach milionerka o wielkopańskich manierach, wspaniale zagrana przez Cate Blanchett. Szczęśliwa, że nigdy nie musiała pracować, a i tak wszystko wokół niej przypomina bajkę, pewnego dnia budzi się z pięknego snu w taksówce, bez grosza przy duszy, bez męża, który ją oszukał, bez syna, który od niej uciekł. Zdana jedynie na łaskę swojej niekochanej i pogardzanej przez nią ubogiej przyrodniej siostry (Sally Hawkins). Blanchett w wielkim stylu oddaje schizofreniczne rozdarcie arystokratki uparcie odmawiającej pogodzenia się z rolą bankrutki. Panikującej na myśl o upokarzającej pracy, życiu poniżej jej godności, brnącej w absurdalne kłamstwa, aby zasłużyć na lepsze traktowanie. Nie potrafi opanować wstrętu do siostry – kasjerki, obrzydzenia do jej chłopaka – mechanika samochodowego, dusi się w jej źle urządzonym, ciasnym, zagraconym mieszkaniu w robotniczej dzielnicy San Francisco.
Ten zwrot w kierunku pogłębionego realizmu społecznego w duchu dramatów Tennessee Williamsa przynosi zaskakujące efekty. „Blue Jasmine” sprawia wrażenie, jakby Woody Allen pozazdrościł ostatnich wyczynów Mike’owi Leighowi i nakręcił własną wersję „Kolejnego roku” – przejmującego studium alienacji i odrzucenia kobiety nieumiejącej przyjąć do wiadomości, kim naprawdę jest. Z drugiej strony widać chęć powrotu komika do wielokrotnie już podejmowanej przez niego tematyki, choćby w „Purpurowej róży z Kairu” (wszyscy musimy wybierać między rzeczywistością i fantazją). Tyle że w posępniejszej wersji. Bo zamiast bólu, spowodowanego wyborem rzeczywistości, pojawia się widmo szaleństwa. „Blue Jasmine” zebrało entuzjastyczne recenzje za oceanem. Krytycy wróżą Blanchett kolejnego Oscara. Należy się jej.
Blue Jasmine, reż. Woody Allen, prod. USA, 98 min