Poczynając od poetyckich strof recytowanych zamiast dialogów („jedyny grzech, jakiego się nie wybacza, to rozpacz”), przez postaci prawosławnych świętych i męczenników ukazanych w tradycji monastycznej, średniowieczną muzykę sakralną, aż po magiczny górski pejzaż, wprowadzający w otchłań wewnętrznej ludzkiej rzeczywistości. Nawet zakazany obraz miłosnego zbliżenia greckiego mnicha i rosyjskiej zakonnicy w grocie – choć ukazany bezpruderyjnie, sprawia wrażenie, jakby unosił się w powietrzu, był częścią bizantyjskiej ikony, zawieszony między niebem a ziemią. „Meteora” to baśń o wyklętych kochankach, którą można by porównać do legendy Abelarda i Heloizy. Najbardziej jednak zadziwia przesłanie tego religijnego romansu, zupełnie niepasujące do bogobojnej, konserwatywnej atmosfery filmu. Grecki reżyser Spiros Stathoulopoulos chwali bezwstydną ziemską rozkosz. Pokazuje złamanie tabu, grzech i trawiące kochanków poczucie winy, które paradoksalnie zbliżają do Boga i pozwalają sławić jego dobroć. To bardzo ciekawy, niełatwy, ale udany eksperyment.
Meteora, reż. Spiros Stathoulopoulos, prod. Francja, Grecja, Niemcy, 87 min