Trudno zrozumieć, dlaczego ta niskobudżetowa, familijna produkcja o przyjaźni i buncie piętnastolatków dystrybuowana jest w kinach. Większą widownię znalazłaby w wyspecjalizowanym kanale tematycznym na przedpołudniowym weekendowym seansie. „Królowie lata” nie mają potencjału „Kochanków z Księżyca” Wesa Andersona – uwodzącego humorem i fantazją magicznego filmu, z którym należałoby go porównywać. To realistyczna, pozbawiona uroku młodzieżowa komedia o dorastaniu i pierwszych miłosnych rozczarowaniach trzech wrażliwych uciekinierów. Chłopcy marzą o stworzeniu na odludziu leśnego azylu, anielskiej krainy, gdzie z dala od szkoły i znienawidzonych rodziców udałoby się im wreszcie zbudować prawdziwą wspólnotę i stać się mężczyznami. W tej podszytej dobrymi intencjami opowieści roi się, niestety, od naiwności oraz sztucznych, papierowych sytuacji, a fabuła pełna jest dziur i logicznych niekonsekwencji. Nie pomaga przyzwoita gra młodych aktorów, którzy w niezbyt konsekwentny sposób prowadzeni są przez debiutanta Jordana Vogt-Robertsa – reżysera lubiącego od czasu do czasu złamać sentymentalną narrację teledyskowym skrótem.
Królowie lata, reż. Jordan Vogt-Roberts, prod. USA, 93 min