Studia nad cool
Recenzja filmu: „20 000 dni na Ziemi”, reż. Jane Pollard, Iain Forsyth
Idol wspomina swoje dzieciństwo? Było. Opowiada o relacjach z ojcem? Też. Idol spotyka dawnych kumpli? I to pojawiało się już w dokumentach, tak jak tu przerywane zdjęciami z prób albo z koncertów. Nawet idola na kozetce psychoanalityka już mieliśmy. Czym więc zaskakuje dokument symbolicznie opowiadający jeden dzień (dokładnie: 20-tysięczny) życia Nicka Cave’a?
Przede wszystkim estetyką. Autorzy „200 000 dni na Ziemi” Iain Forsyth i Jane Pollard to artyści wizualni ze sporym doświadczeniem współpracy z muzykami, ale w filmie debiutują. I wyobraźnię plastyczną widać od pierwszych scen w domu wokalisty i autora piosenek, który robi tu za archiwum przedziwnych artefaktów z punkowych, narkomańskich czasów (Cave okazuje się typem zbieracza, przy tej okazji otworzył nawet na stronie filmu dział Muzeum Ważnych Dupereli), aż po przepięknie pokazane brytyjskie Brighton, gdzie dziś mieszka. Są fragmenty sesji nagraniowych ostatniej płyty „Push the Sky Away”, od których kręcenia reżyserzy zaczynali, są też inscenizowane przejażdżki samochodem Cave’a z różnymi postaciami z jego przeszłości, m.in. Kylie Minogue i Blixą Bargeldem.
Nick Cave, dziś 57-letni, to Leonard Cohen kolejnej generacji – mieszanina dramatycznej powagi i lekkiego dystansu, też zawsze w garniturze, życiowy aktor, którego żelaznego wizerunku nie zmieni wizyta z kamerą w jego domu. I obsesyjny artysta, który mówi tu o piosenkach budowanych na zasadzie szczególnego kontrapunktu (w tekście wystarczą mu jako start dwa odległe od siebie obrazy) i o panicznym strachu przed utratą pamięci. Ta ostatnia zabiłaby jego doświadczenie życiowe, które z kolei przez te 20 tys. dni formowało dzisiejszego Cave’a. Poza studium cool autorzy przemycają tu więc parę osobistych wyznań. Nie do każdego to przemówi, ale – że wrócę do schematu rockowych dokumentów – fani będą zadowoleni.
20 000 dni na Ziemi, reż. Jane Pollard, Iain Forsyth, prod. Wielka Brytania, 97 min