Arcydzieło Szekspira Justin Kurzel potraktował z pokorą, co pewnie zaskoczy naszych reżyserów teatralnych, chętnie poprawiających autora „Makbeta”. Nie jest jednak tak, że oglądamy teatr na ekranie. Choćby dlatego, że większość scen rozgrywa się w plenerach, pięknych i niesamowitych, jak w filmach z gatunku fantasy. Ale to tylko zewnętrzne podobieństwa; na ekranie widzimy bowiem krwawy dramat o żądzy władzy, z wieloma naturalistycznymi scenami. Makbeta gra Michael Fassbender, którego festiwal mamy obecnie na ekranach („Slow West” oraz „Steve Jobs”) i chyba trudno byłoby znaleźć dzisiaj lepszego aktora do tej roli. Zżerają go ambicje, jest okrutny i bezwzględny, zarazem jednak wydaje się być postacią tragiczną. Marion Cotillard robi to, co zwykle do obowiązków żony Makbeta należy, czyli namawia go do okrutnej zbrodni, z wiadomym skutkiem. Dużo o relacjach między małżonkami może powiedzieć pierwsza, krótka, niema scena dopisana Szekspirowi. Jak to w ekranizacjach wielkiej dramaturgii bywa, męczą długie monologi, niektóre kierowane wprost do kamery. W nagrodę za cierpliwość mamy rewelacyjny finał z lasem birnamskim, „przychodzącym” do zamku, ale nie tak, jak dotychczas oglądaliśmy w teatrze i w kinie.
Makbet, reż. Justin Kurzel, prod. Wielka Brytania/Francja/USA, 113 min