Jak z ambitnego szpiegowskiego romansu uczynić kiczowisko? Twórcy „Sprzymierzonych” chyba za bardzo zapatrzyli się na „Casablankę”, zapominając, że współczesna wrażliwość źle znosi patos, a jeszcze gorzej brak dystansu. Zabójczo przystojny Brad Pitt i śliczna jak malowanie Marion Cotillard zostali w filmie Roberta Zemeckisa obsadzeni w rolach niezłomnych asów brytyjskiego i francuskiego wywiadu współpracujących ze sobą w czasie okupacji. Nie znając się wcześniej, mają przeprowadzić akcję likwidacji niemieckiego ambasadora – w Casablance właśnie. Z zadania wywiązują się znakomicie, wcześniej jednak schroniwszy się w samochodzie przed burzą piaskową na marokańskiej pustyni wyznają sobie miłość. Scena narodzin owocu tego związku (już po przeniesieniu fabuły do Londynu) w trakcie samolotowego bombardowania jest równie rozbrajająca, a widok klaszczących na serio ze wzruszenia pielęgniarek wiele mówi o powadze tego dzieła. Rzecz jest o zdradzie i to podwójnej, ale interesującego materiału wystarcza ledwie na kilka finałowych minut.
Sprzymierzeni, reż. Robert Zemeckis, prod. USA, 100 min