W warstwie realistycznej „Piękne dni” sięgają po mocno wyeksploatowaną konwencję opowieści o samotnym, zamkniętym w czterech ścianach, pisarzu, pochłoniętym tworzeniem ambitnego dzieła. Jak się okazuje, chodzi o esencjonalną, ponadczasową rozprawę na temat różnych strategii oswajania miłości, samotności, niespełnienia i, najogólniej mówiąc, przemijania, z odwiecznym pytaniem, co po nas zostaje. Bezimienni, dojrzali bohaterowie, grani przez Redę Kateba i Sophię Seminę, są emanacją wyobraźni autora/reżysera, który komentuje ich wynurzenia słowami i nastrojem wysłuchiwanych w międzyczasie nostalgicznych piosenek (jedną z nich osobiście wykonuje Nick Cave). Rozparci wygodnie w fotelach, wtopieni w arkadyjski spokój letniego ogrodu kobieta i mężczyzna z teatralną emfazą rozpamiętują utracone chwile głównie erotycznej rozkoszy (zdjęcia kręcono w posiadłości Sarah Bernhardt, legendarnej francuskiej gwiazdy kina niemego, symbolizującego dla 72-letniego Wendersa niewinność sztuki). Jakkolwiek na to patrzeć, proustowska w zamyśle historia, napisana przez Petera Handkego, brzmi pretensjonalnie, a filozoficzny dyskurs tonie w nieznośnych pseudopoetyckich obrazach.
Piękne dni (Les beaux jours d’Aranjuez), reż. Wim Wenders, prod. Francja, Niemcy, 97 min