Nowy film Almodóvara zaskakuje poważniejszym tonem, znanym dobrze z autobiograficznego „Bólu i blasku”. Też mówi o bólu, ale w ujęciu ponadjednostkowym, narodowym, co wydaje się raczej nietypowe dla tego autora i świadczy o tym, jak mało o nim wiemy. Rzecz dotyczy nierozliczonych zbrodni reżimu Franco – w sumie dziesiątek tysięcy skrytobójczo zamordowanych ofiar wojny domowej, pochowanych w przydrożnych rowach, zasypanych w studniach, na polach, w płytkich zbiorowych grobach. Pokolenie wnuków dopiero niedawno przerwało zmowę milczenia na ten temat i zaczęło szukać na własną rękę ciał zaginionych bliskich, chcąc dać wyraz nie tyle potrzebie rozdrapywania ran czy nawet zemsty, co konieczności przeżycia nieodbytej żałoby. Mimo że trop jest w filmie wyraźny, tworzy znaczącą klamrę „Matek równoległych”, główna narracja jest prowadzona jakby obok, dotyczy teraźniejszości i losów dwóch nieznajomych kobiet, które w tym samym czasie trafiają na porodówkę. Macierzyństwo, które zawsze stoi w centrum uwagi reżysera, także i tu pełni kluczową rolę, prowadząc – podobnie jak np. w „Katyniu” Wajdy – do uogólnienia w wymiarze historycznym.
Matki równoległe (Madres paralelas), reż. Pedro Almodóvar, prod. Hiszpania, 120 min