Ekranizacja najsłynniejszej powieści południowoafrykańskiego noblisty J.M. Coetzee wiernie oddaje jej ducha. „Hańba” to książka wielowymiarowa, mimo pozorów realizmu utrzymana w symbolicznej, nieomal kafkowskiej atmosferze. Coetzee stara się w niej opisać – na poziomie psychologicznym – skomplikowane relacje białej i murzyńskiej części społeczeństwa RPA w momencie upadku polityki apartheidu. Na przykładzie losów ojca – znudzonego, uniwersyteckiego wykładowcy oskarżonego o molestowanie seksualne czarnoskórej studentki – i jego córki, zgwałconej przez kolorowych, analizuje dwie przeciwstawne postawy wynikające z głębokiego poczucia winy. 52-letni profesor literatury w Kapsztadzie nie zdaje sobie sprawy z krzywdy, jaką wyrządza swoim romansem młodej dziewczynie. Nie rozumie, na czym polega jego błąd.
W końcu stara się go naprawić. Natomiast córka naukowca, obarczona traumą zbiorowego gwałtu i w konsekwencji niechcianą ciążą, nie zamierza powiadamiać policji ani występować o ukaranie sprawców. Od początku toleruje swoich prześladowców, godzi się na ich sąsiedztwo i urodzenie dziecka. Steve Jacobs, autor adaptacji filmowej, dość dobrze portretuje dramat sumienia obojga bohaterów, ukazuje przewartościowanie ich myślenia, dochodzenie do nowej świadomości, uwzględniającej zmiany obyczajowe, polityczne, prawne we wszystkich dziedzinach życia. Zmieniający się świat, rozpad systemu władzy w RPA stanowią jednak bardzo dalekie, ledwo zarysowane tło filmu. Na pierwszym planie zawsze pozostaje samotny (biały) człowiek, próbujący znaleźć właściwy sposób na to, jak żyć z piętnem hańby. Słabszy punkt stanowi jedynie obsada, zwłaszcza przerysowana rola Johna Malkovicha, grającego dwukrotnie rozwiedzionego wykładowcę, znawcę poezji romantycznej, który bardziej przypomina na ekranie zdziwaczałego cynika niż przeżywającego katharsis wrażliwca.