Jedni lubią dzień na działce, inni tartę z malinami. Dexter Morgan lubi mordować. Sam powiedziałby, że potrafi uśmiercić człowieka, pociąć jego ciało na kawałki i wrócić do domu przed emisją „Tomasz Lis na żywo”. Ale że gubi się, gdy musi porozmawiać ze swoją dziewczyną. W ogóle gdy musi z kimś porozmawiać.
Przychodzi na przykład na pogrzeb znajomego. Wita go siostra Debra: „Wiem, że było ci ciężko. Jak nie lubisz pogrzebów. Trzymasz się jakoś?”. On na to: „Jakoś”. Po czym dodaje, już z offu, tylko do widzów serialu: „W ogóle się nie trzymam. Utrzymanie twarzy w grymasie żalu przez dwie godziny to jakiś koszmar”.
Prawdziwe emocje budzi w nim tylko żądza krwi, którą oficer policji z Miami wychowujący go jako przybrany ojciec w porę zauważył i spróbował skanalizować, proponując młodemu Dexterowi pewne twarde zasady postępowania. To on nauczył go, jak się kamuflować i zacierać ślady, a wreszcie – że mordować powinien tylko przestępców, i to najlepiej tych, których nie może dosięgnąć prawo.
Szczery do bólu
Dexter musi być sprytniejszy nie tylko od policjantów – to już banał w wypadku opowieści o czarnych charakterach – ale od innych morderców, z którymi prowadzi niebezpieczną grę. W dodatku za dnia pracuje w policji jako specjalista od śladów krwi, co wprowadza do scenariusza wielopoziomowość i ciągłe napięcie. Dla policji jest przy tym bezcennym nabytkiem. Rozpoznaje innych zabójców – potrafi się w nich wczuć, co dziwi wszystkich, z wyjątkiem widza.