Nie kryzys, który dwa lata temu zepchnął amerykańską gospodarkę w recesję, i nie pieniądze są głównymi tematami filmu Olivera Stone’a. Tylko pytanie, czy jest coś ważniejszego w życiu od pieniędzy. Różnica pozornie niewielka, niemniej zmiana akcentu z sensacji na sumienie i moralność w czasach, gdy każdy boleśnie odczuwa spadek poziomu życia, wydaje się posunięciem właściwym. Konkurując z mediami ujawniającymi co chwilę skandale biznesmenów pokroju Berniego Madoffa, skazanego na 150 lat więzienia za nadużycia sięgające 50 mld dol., Stone stałby na straconej pozycji. Rzeczywistość zawsze okazywałaby się mocniejsza.
„Wall Street: Pieniądz nie śpi” żadnych tego typu rewelacji nie przynosi. Osadzony w 2008 r., w momencie pikowania giełdowych indeksów, generalnie obraca się w kręgu powszechnie znanych faktów. Wrogie przejęcia, upadające banki, oszustwa finansowe, mętne interesy doprowadzające do samobójstw właścicieli korporacji – to wszystko oglądamy z bliska, ale bez wypieków na twarzy jak w części pierwszej, która wyprzedzała zdecydowanie swój czas pod względem demaskowania zakulisowych poczynań rekinów finansjery. Pod tym względem uchodząc nawet za dzieło profetyczne. Nowością jest natomiast zaskakująca przemiana starego, wyrafinowanego łajdaka Gordona Gekko, nieoczekiwanie uświadamiającego sobie po odsiedzeniu ośmioletniego wyroku, że wartości rodzinne też mają swoją wagę. I że mogą być bezcenne.
Zanim Oliver Stone nakręcił w 1987 r. pierwszą część „Wall Street”, amerykańscy filmowcy rzadko interesowali się tematyką giełdową. Jeśli już, to nowojorscy maklerzy pojawiali się jako groteskowe marionetki w komediach ośmieszających ich żałosne marzenia o bogactwie. Nigdy na pierwszym planie. Bez jakichkolwiek pretensji do miana tragicznych, wielowymiarowych postaci.
Dopiero Gordon Gekko, zagrany brawurowo przez Michaela Douglasa (został za to uhonorowany Oscarem), przełamał lody. Stał się ulubieńcem antykeynesowskich elit ekipy Ronalda Reagana, bohaterem pokolenia białych kołnierzyków, rozpoczynającego coraz śmielej demontaż amerykańskiego systemu finansowego.
Chciwość jest dobra
Cyniczny, pozbawiony uczuć gracz giełdowy usprawiedliwiał nieuczciwość i szaleńczą pogoń za zyskiem jednym prostym zdaniem: chciwość jest dobra. Mefistofeliczna inteligencja, programowy brak zasad, a nade wszystko kult niepohamowanej żądzy pieniądza Gekko okazały się na tyle silnym magnesem, że zamiast odstraszać, inspirowały do ryzykownych spekulacji. Ośmieszały postawę młodego idealisty (Charlie Sheen), którego niesprawiedliwie okrzyknięto Judaszem za to, że donosi policji na makiawelicznego mentora. Całkiem na przekór reżyserskim intencjom Stone’a, dedykującego swój film zmarłemu ojcu – maklerowi giełdowemu, i marzącego, by stworzyć portret grubej ryby, która zmierza w złą stronę, marnie kończąc.
Wiadomo, że zło podane w atrakcyjny sposób przyciąga. Gekko posiadał cechy wyjątkowe, niespotykane w hollywoodzkich widowiskach. Zdecydowanie wyróżniające go na tle sztampowych czarnych charakterów. Działał jak gangster w szanowanym środowisku, uchodzącym za wzór lojalności i stabilności, ostoi amerykańskiej gospodarki. Nie plamił sobie rąk krwią ofiar. Jego bronią była poufna informacja, czerpana od insiderów oraz przekupionych urzędników. Wykorzystywał ją do błyskawicznego zawierania transakcji. Wiedział, jak manipulować rynkiem, wspierany przez armię oddanych mu dziennikarzy, którzy w odpowiednim momencie wprowadzali w błąd opinię publiczną. Miał za nic facetów z Harvardu, czerpiących mądrość z książkowych teorii. Przebijał ich ekonomiczną wiedzę oraz dobre rady wyciągiem z konta (dniówka 800 tys. dol.), dowodząc, że prawdziwe bogactwo zawdzięcza się jedynie własnej przebiegłości, a nie uniwersyteckiemu wykształceniu.
Przystojny, dowcipny, opływający we wszelkie luksusy, stanowił jaskrawy przykład, że chciwość podszyta zawiścią przynosi nadzwyczajne korzyści. Zaś filozofia „etycznego bajpasu” (zwalczania konkurencji bez sentymentów i bez oglądania się na wartości) – jeśli tylko idzie w parze z ambicją i konsekwencją – jest najlepszym sposobem na zaspokajanie egoistycznych potrzeb. Takich jak podróżowanie własnym samolotem, zamiast zasiadania w cudzym w pierwszej klasie. Albo kupno modnego obrazu za pieniądze uzyskane z doprowadzania rentownych przedsiębiorstw na skraj bankructwa.
Chcesz przyjaciela, kup psa
Oprócz rosnących w zawrotnym tempie zasobów gotówki Gekko uwodził opanowaniem, męskością, swobodnymi ruchami na rynku nieruchomości i dzieł sztuki (mimo braku gustu). Moralne wątpliwości rozwiewał błyskotliwymi bon motami. Miłość? „To fikcja stworzona przez ludzi, żeby uchronić się przed wyskoczeniem z okna”. Przyjaźń? „Jak chcesz przyjaciela, kup sobie psa”. Dobry interes? „Jest lepszy niż seks”. Ciężka praca? „Mój ojciec harował całe życie i w wieku 49 lat miał zawał”. Konwencjonalne metody działania? „Lunch jest dobry dla biedaków”. Lubił też cytować „Sztukę wojny” klasyka Sun Tzu. Jego ukochana fraza: „Każda bitwa jest wygrana przed rozpoczęciem boju”.
O instrumentach pochodnych, funduszach hedgingowych, derywatach, kredytach hipotecznych i agresywnym zarządzaniu opcjami nikt jeszcze wtedy nie myślał. USA rozpoczynały dopiero szaleństwo konsumpcji, pompowania rynkowej bańki, powtarzając nieświadomie azjatycką drogę do finansowej katastrofy. Przed rozpadem ZSRR, w połowie lat 80., amerykańska gospodarka powoli traciła dynamikę, nie potrafiąc się bronić przed ekspansją japońskich koncernów, wykupujących na pniu jej sztandarowe aktywa, takie jak CBS Records i wytwórnia filmowa Columbia Pictures, przejmowane wtedy przez Sony. Przedsiębiorcy z kreatywnymi pomysłami – jak Gekko – skuteczni, pozbawieni skrupułów, pewni siebie, przygotowywali grunt pod przyszłą, trwającą prawie dwie dekady hossę, testując ryzykowną strategię, by tę bitwę wygrać.
Oczywiście „Wall Street” nie nauczyło nikogo uczciwości ani nie wyeliminowało pazerności, przeciwnie. Lata 90. przyniosły falę spektakularnych procesów, wytoczonych znanym amerykańskim brokerom, finansistom i filantropom. Komentując to i nawiązując do popularności filmu Olivera Stone’a, redakcja „Newsweeka” zamieściła na okładce swego pisma retoryczne pytanie: „Czy chciwość zniknęła?”. Ostrzegając – na parę lat przed spektakularnym upadkiem Enronu, a następnie banku inwestycyjnego Lehman Brothers – przed nieuchronnym nadejściem globalnego kryzysu wywołanego chciwością bankierów.
Moralitet o kasie
Sequel „Wall Street: Pieniądz nie śpi” to, jak się rzekło, coś więcej niż pobieżna, złośliwa karykatura mechanizmów ekonomicznych, które doprowadziły do krachu. Mimo że mówi się w nim o wielkich międzynarodowych instytucjach finansowych, które – jak JP Morgan – nastawione były na maksymalny zysk i wypłacanie sobie gigantycznych premii kosztem klientów, film nie jest beznamiętnym, przegadanym raportem na temat przyczyn pęknięcia bańki spekulacyjnej i załamania rynków finansowych dwa lata temu. Ani satyrą na fatalne zarządzanie amerykańską gospodarką w stylu „Kapitalizm – Love Story” Michaela Moore’a. Przejęty obywatelską troską, jak żaden inny amerykański reżyser, twórca „JFK” i „World Trade Center” stworzył współczesny moralitet, ukazujący, jak z tym wszystkim żyć. Czy bijąc się o kasę da się ocalić duszę?
Po ośmiu latach odsiadki Gekko (i tym razem znakomicie zagrany przez Michaela Douglasa) wychodzi z więzienia odmieniony. Ma dobre intencje, chce podzielić się swoimi doświadczeniami i ostrzec przed zgubnymi konsekwencjami inwestycyjnej gorączki. Napisana przez niego książka nosi retoryczny tytuł „Czy chciwość jest dobra?” – ze znakiem zapytania na końcu. Przekonuje w niej, że korzenie zła tkwią w spekulacji, a chciwość wcale się nie skończyła, stała się legalna. Z niezachwianą pewnością lewicowego proroka wieszczy więc nieuchronność wybuchu kryzysu. Ameryka – ostrzega – stała się potęgą drugiego stopnia. Jest gospodarką opartą na niekontrolowanej działalności banków inwestycyjnych, które poza wirtualnymi zyskami niczego więcej nie produkują. Granica pomiędzy maklerami a bankowcami przestała istnieć. Stany Zjednoczone przekształciły się w gigantyczne kasyno.
Rychłe spełnienie proroctwa nie zaskakuje Gekko – wręcz przeciwnie, znając słabości systemu od podszewki i wiedząc, że kryzysy zdarzają się cyklicznie, wykorzystuje paniczną wyprzedaż akcji do odbudowania swojej pozycji. Wielka moralna przemiana okazuje się fikcją.
Jest jeszcze rodzina
Natury człowieka nie da się zmienić – przekonuje Stone. Kapitalizmu wykańczającego idealistów i naiwniaków – również. Pieniądz, narzędzie diabła, od wieków spełnia należycie swoją funkcję. Deprawuje kolejne pokolenia, przynosząc jednym niebotyczne bogactwa, a słabszych i nieprzystosowanych doprowadzając do bankructw, samobójstw i nędzy. To tylko gra, z której zasadami (a właściwie ich brakiem) trzeba się oswoić. Kto tego nie rozumie – wypada, staje się nikim. Świat jednak może być lepszy. Trzeba tylko pamiętać, że nie wszystko złoto, co się świeci. Jest jeszcze rodzina.
Paradoksalnie, choć Gekko stoi w centrum filmu, to nie wokół niego toczy się akcja. Ważniejszym z punktu widzenia dramaturgii bohaterem jest młody ambitny makler (Shia LaBeouf), który jeszcze przed trzydziestką dorobił się milionów na inwestowaniu w odnawialne źródła energii. Jego karierą kieruje najpierw szef potężnego banku inwestycyjnego, a po jego nagłym bankructwie i samobójstwie – jeden z najpotężniejszych spekulantów giełdowych, odpowiedzialny za tę tragedię. Młody człowiek godzi się na współpracę z nim, bo chce się zemścić za śmierć patrona, w czym ma mu pomóc właśnie Gekko. Ponieważ nic w tym świecie nie dzieje się bezinteresownie, makler – w zamian za pomoc Gekko – obiecuje, że przekona jego córkę, z którą jest zaręczony, żeby wybaczyła ojcu dawne winy. Trzeba przyznać, że scenariuszowo zostało to zgrabnie wymyślone. Kręcenie nosem, że Stone zrobił tylko jakiś sequel, jest nieporozumieniem. „Pieniądz nie śpi” powstał nie po to, by odcinać kupony od wielkiej popularności „Wall Street”, ale żeby powiedzieć coś nieprzyjemnego o (nie)moralności naszych czasów.
– W 1987 r. myśleliśmy, że wszystko się wyprostuje. Ale tak się nie stało. Od tego czasu wskaźnik chciwości zwielokrotniał – mówi reżyser.