Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Książki

Kinkiety w piekle

Kawiarnia literacka

Przy odrobinie przejaskrawionym spojrzeniu, przy odrobinie dobrej woli, stadium wydarzeń w naszym kraju można określić jako „późne”.

Patologia i eksces, blokowanie liberalizacji in vitro, „mordowanie opozycji”, dopalacze – jednym słowem ratalna agonia. Sytuacja dojrzewa do tego, abyśmy wreszcie doczekali się kogoś, kto nam ten nasz światek, tę naszą wielkościową uzurpację, zgrabnie opisze. Jako że najczęściej lubimy odwoływać się do nauk kościelnych, ewentualnie podnieca nas leciwa husaria lub Kmicic, warto może sięgnąć do lektur nieco innych.

Dość dobrą prasę ma u nas od lat Thomas Bernhard. To zaskakujące, zważywszy na fakt, że ten ekspert od kalania własnego, austriackiego gniazda jako żywo pisał o Polakach. Przyznawał się zresztą do sympatii dla miasta Warszawy, znał się ze Stanisławem Jerzym Lecem i Henrykiem Berezą, po prostu „przyjaciel Polski”. Gdyby odrzucić sztafaż geograficzny, takie powieści jak „Wymazywanie”, „Zaburzenie” czy „Mróz” to gotowe prozy o naszej współczesności, o jakie tak trudno rodzimym autorom. Już sam tytuł drugiej z wymienionych pozycji tłumaczy chyba wszystko. Z kolei odnoszę wrażenie, przy lekturze „Mrozu”, że postaci zaludniające karty tej książki to my. Co prawda nie przepadamy za tym, by obcy tłumaczyli nam własne przywary, ale akurat w tym przypadku maksyma Reja, że „Polacy nie gęsi, iż swój język mają”, niespecjalnie się sprawdza. Wydaje się, że z językiem właśnie u nas na bakier. Używamy wciąż tych samych słów kluczy, zamiast przyjrzeć się innym, prostym rzeczownikom, w których niczym w zwierciadle się pięknie i koślawo odbijamy. Oto galeria bernhardowskich postaci z „Mrozu”.

Rakarz, szynkarz, gospodyni, żandarm, grabarz, malarz. Przy użyciu typologii odniesionej do polskiego życia publicznego postaci dosyć łatwo identyfikowalne.

Polityka 49.2010 (2785) z dnia 04.12.2010; Kultura; s. 95
Oryginalny tytuł tekstu: "Kinkiety w piekle"
Reklama