Na co zasługuje ruda, zmysłowa dziewczyna, która przy stoliku obok flirtuje z człowiekiem odzianym w drogi garnitur i czasem odrywa od niego wzrok i taksuje mnie schowanego za komputerem i kawą? Czy zasługuje na to, by mężczyźni czynili dla niej świat przychylnym i pięknym, czy zasługuje na to, by nad swoim upokorzeniem wył dla niej poeta, by farby spirytusem rozcieńczał malarz? Czy zasługuje ona raczej na to, by jej zmysłowość rozerwały i wyssały z niej kolejne dzieci, może zabiorą jej wszystko, ale dadzą to, czego nie da się kupić w sklepie, może wtedy, w cierpieniu i matczynej samotności zrozumie dziewczyna ezoteryczny sens własnego ciała, przedefiniuje swoje piersi i łono i umrze z radości, albo umrze ze smutku, zakochana w dzieciach, które ją opuściły.
A może to ona je opuści. Tak jak po całym życiu na służbie opuściła je moja prababcia, odwracając się od zgromadzonych przy jej śmiertelnym łożu dzieci siwowłosych, odwracając się od nich ku ścianie i ku śmierci, i wszyscy rozumieli, dlaczego ta maleńka, bardzo stara kobieta chce już być sama.
A ja nie rozumiałem, kiedy mi to opowiedziano, ale zrozumiałem, gdy jako dorosły człowiek po raz setny spojrzałem na jej zdjęcie wykonane w 1919 r. u Volkmanna w Gleiwitz, przy Bahnhofstrasse 26. Na tym ślubnym zdjęciu Valeska stoi obok mojego przystojnego pradziadka, stoi maleńka, ładna cichą urodą młodych Ślązaczek z ludu i nie ma w niej wcale zmysłowości; Valeska szczelnie schowała ją pod ciemną suknią skrywającą maleńkie ciało zasłoną tak nieprzeniknioną, że obecności tegoż ciała pod suknią możemy się tylko domyślać. I kiedy umierała, zatopiona w starcze szaleństwo, kiedy odwróciła się ku ścianie i ku śmierci, i zażądała chropowatą śląszczyzną, aby dać jej spokój, wtedy na parę minut odzyskała samą siebie, którą wcześniej dobrowolnie oddała szaremu od dymów światu.