Piszę „wdrukowano”, nie „wbito”, gdyż ten szacunek od wielu lat mam dla dwóch osób, które zajmują się słowem pisanym. Rok bieżący przynosi dwa szczególne jubileusze: Julii Hartwig i Tadeusza Różewicza. Nestorzy naszej literatury są w dobrej formie artystycznej. Różewicz ogłasza właśnie reprint „Kartoteki”, niedawno opublikował ciekawy zbiór „Margines, ale...”, natomiast poezje Julii Hartwig można smakować w eleganckiej edycji wierszy zebranych lub sięgnąć do świetnego tomu „Jasne niejasne”.
O tych postaciach można spokojnie napisać pokaźnych rozmiarów biografie. I właśnie o biografistyce słów kilka. Nie kto inny jak właśnie Julia Hartwig wyznacza w literaturze gatunku pewne standardy, pomimo że napisała tylko dwie biografie, które są jednocześnie zajmującymi monografiami: Gěrarda de Nervala i Guillaume’a Apollinaire’a.
Ta druga została niedawno wznowiona. Ta ważna książka nie tyle mówi o francuskim poecie, chociaż dowiadujemy się o nim wiele, ile o samej Hartwig. Poetka posiadła niebywałą umiejętność pisania w czyimś imieniu – pisania bez emfazy. Jej Apollinaire to ktoś autentyczny – niegroźny łasuch, antyheroiczny piewca kubizmu, kochliwy poczciwina (w końcu „nasz człowiek”, po kądzieli Wilhelm Kostrowicki), który z prostych afektów i miłosnych zawodów potrafił wywieść takie arcydzieło jak chociażby „Strefa”.
Julia Hartwig, znakomita tłumaczka z języka francuskiego i angielskiego, jak diabeł święconej wody unika patosu i mistycznych uniesień, które byłyby zupełnie na miejscu – autorka pisze przecież biografię czasu, gdy w sztuce i literaturze jeszcze wszystko było możliwe, a odkrycia artystycznych talentów i nowe kierunki działania ich wyobraźni zdarzały się praktycznie co roku.