Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Książki

Kogo kochamy? Kogo lubimy?

Kawiarnia literacka

Statystyki zawsze wydawały mi się czymś w rodzaju cyrkowego przesłania, choć nie neguję do końca ich przydatności.

Pamiętam wykład z propedeutyki socjologii, na którym sam prowadzący w randze profesora nabijał się ze statystyk odnotowujących średnie spożycie mięsa wieprzowego na jednego mieszkańca kuli ziemskiej. A co z Arabami? – zapytał, a potem zarechotał. Tak samo rechotałem, czytając ostatnio wyniki badań przeprowadzonych na pokaźnej grupie Polaków. Pytanie brzmiało: kogo lubimy najbardziej? Okazuje się, że Polacy lubią najbardziej: Czechów, Francuzów, Amerykanów, Włochów, Hiszpanów, Słowaków i Anglików.

O ile Włochów, Hiszpanów, Słowaków i Anglików można lubić, i w to jestem w stanie uwierzyć, o tyle w stosunku do trzech pierwszych wymienionych narodów słowo LUBIĆ jest moim zdaniem terminem nieadekwatnym. Czechów, Francuzów i Amerykanów KOCHAMY, bo miłość to uczucie głębsze, pełne wzlotów i upadków, ślepe czasami, bezwarunkowe, no i bardzo często nieodwzajemnione.

Czechów kochamy na przykład za to, że nas ochrzcili. Za to, że Mieszko zszedł z drzewa, odprawił tuzin żon i ożenił się z tą jedną, niepowtarzalną Czeszką. To Czesi pokazali nam drogę do ówczesnej cywilizowanej Europy, a nie Niemcy. Nie wspominam, na którym miejscu znaleźli się Niemcy w tej ankiecie. Ja sam byłem Czechom tak wdzięczny za chrześcijaństwo, że w wieku 17 lat, będąc uczniem liceum i junakiem letniego hufca pracy w Czechosłowacji, zamiast pierwsze swoje kroki skierować do gospody, poszedłem do kościoła, który zastałem zamknięty.

Jako pisarz szczególnie kocham Czechów za Jana Husa, bo to dzięki niemu język czeski stał się w XV w.

Polityka 14.2011 (2801) z dnia 02.04.2011; Kultura; s. 92
Oryginalny tytuł tekstu: "Kogo kochamy? Kogo lubimy?"
Reklama