Z rozmowy z nią wywnioskowałam, że traktuje to wszystko jako „młodzieńcze szaleństwa”. Po prostu hailujący nie zdają sobie sprawy z tego, co to naprawdę znaczy. Nie chciałam mówić tej pani, dziś grubo ponad osiemdziesiątkę, że „młodzieńcy” doskonale wiedzą, co robią, i nie zawsze są z gimnazjum. Że w Polsce też podnoszą rękę, udając, że to zamawianie piwa, nawiązanie do tradycji pogańskiej, że sobie rozprostowują ramiona, że sobie machają. Znacie to? Znamy. No to patrzcie uważnie: młody chłopak kopiący Wietnamczyka na przystanku, bo ten zabiera pracę Polakom. Pan w garniturze obwieszczający żydowski spisek. I jeszcze młoda kobieta domagająca się większych uprawnień dla państwa i policji, bo w tym kraju to burdel na kółkach.
Trudno się uspokoić, że przecież my już faszyzmu nie mamy. Mamy przecież Marsze Niepodległości i umiłowanie ojczyzny. Skrajne. Ksenofobiczne, osadzone w umiłowaniu samych siebie. Współcześni niepodległościowcy wiedzą już, że przyznanie się do rasizmu czy choćby nacjonalizmu jest w złym tonie. Pouczają się na swoich forach internetowych, żeby na demonstracje ubierać się w garnitury i do kamer puszczać tylko tych, co nie palną nic o Żydach i polskiej krwi. Potem pouczają również swych wrogów, że kompletnie mylą pojęcia i chyba encyklopedii na komunię nie dostali, bo słowa na „f”, słowa na „n” używają zamiennie i błędnie.
Ach, jak ja szanuję swoją ojczyznę, mówię wam, ale szanowałabym bardziej, gdyby pani z poharataną od wojny ręką nie musiała teraz gładzić się po włosach i mówić: „Mam nadzieję, że ludzie zrozumieli, że nienawiść rasowa do niczego nie prowadzi”.